Najpierw była książka: czytamy Roalda Dahla

Pan Wonka, w skórze Johny'ego Deepa, wydał się Lilce lekko przerażający, ale jego książkową wersję pokochała istną ciekawością. Obraz jaki namalował się w jej głowie przestawiała kogoś na kształt klauna, momentami kapryśnego, z niebywałym urokiem osobistym, charyzmą i swawolnością. Wlepiała we mnie swoje szaro-niebieskie oczy, a ja mknęłam po stronach powieści lekko i z gracją niczym Maja Plisiecka w tańcu łabędzia. Nie mówiłam Lilce, że zanim dojechałam do domu przeczytałam już książkę w autobusie. 


rys. Quentin Blake

„Charlie i fabryka czekolady”, czyli historia o całkiem zwykłym chłopcu, do którego pewnego dnia uśmiechnęło się szczęście, a właściwie złoty kawałek papieru. Z małej, biednej chatki, w której mieszkał z szóstką dorosłych (z których czworo miało w sumie ponad trzysta sześćdziesiąt lat), wybrał się na spacer swojego życia. Wszystko to za sprawą tajemniczego, acz genialnego Pana Willy'ego Wonki. Kimże był ten człowiek, centrum wszechświata (historii) Dahla? Można go traktować jako lekko zdziwaczałego, zmanierowanego, żeby nie napisać szurniętego psychotycznego cukiernika, która za nic ma teorie chemii, fizyki i … zdrowego rozsądku. Niektórzy scenarzyści poszli o krok dalej, nadając mu maniakalny, a nawet manipulatorski charakterek, a jeszcze inni skrajnie dziecięcy, momentami idealnie upiorny uśmieszek, a i odrobinę protekcjonalizmu. Moim zdaniem próżno kopać i interpretować, próżno też zawierzać wizjom scenarzystów i reżyserów, Wonka to po prostu geniusz, to artysta, ekscentryczny twórca i stwórca. Pewnego dnia, ów koryfeusz postanowił zaprosić pięciu szczęśliwców do swojej fabryki. Miejsce to pozostawało od lat tajemnicą. Odgrodzone od świata wielką bramą, otwierało swe podwoje tylko dla opuszczających je słodyczy, budziło ciekawość wśród mieszkańców miasta. I tak oto pewien miłośnik czekolady, mistrzyni żucia gumy, dziewczynka, która miała wszystko, pasjonat telewizji oraz malec, który nie miał nic, spotkają się, aby odkryć miejsce o jakim nie śniło żadne z nich.


rys. Quentin Blake  (via King &McGaw)
Książka jest genialna. Porywa opisem świata tak fantastycznego, przestronnego dla pomysłu, unikalnego, że naprawdę chce się wierzyć w jego istnienie. Rzeki czekolady, jadalna trwa, toffi na porost włosów, posiłek z gumy do żucia, wznoszące napoje z bąbelkami, zlizywane tapety oraz cukierki, które nie są okrągłe, a wyglądają.
Ale cały mój zachwyt nad książką Dahla wynika głównie z podziwu dla wyważenia. Wyważenie między szalonym światem fantazji i magicznego polotu, a brutalnymi i gorzkimi tematami czerpanymi z szarej rzeczywistości. Cała prawda na temat charakterów małych bohaterów, ich zachowań i postaw, wyśpiewywana mało subtelnie przez Umpa-Lumpasów jest lustrem tej gorszej strony świata. Dlatego gdy książka Dahla ukazała się w latach 70-tych, uważana była za zbyt krytyczną w stosunku do dorosłych oraz pełną przemocy. Tak, w tej książce dzieci czeka kara, sroga i bezlitosna, zero politycznej poprawności. Tak, obrywa się też bezkrytycznym rodzicom.





You May Also Like

0 komentarze

Navigation-Menus (Do Not Edit Here!)