Pages

wtorek, 17 grudnia 2013

„Białoruś. Miłość i marazm”


Są takie książki, które przypominają zbiory pocztówek. Słowa, niczym migawka fotograficzna, zatrzymują czas i zamykają na papierze momenty, historie, doznania. Taka jest właśnie pozycja autorstwa Hanny Kondratiuk „Białoruś. Miłość i marazm”. To zbiór opowiadań publikowanych przez autorkę, w latach 1999-2002, na łamach Tygodnika Białorusinów w Polsce „Niwa”. Autorka dotarła do wielu zupełnie zapomnianych miejsc, z dala do Mińska, do ludzi nieznanych lub, zgodnie z oficjalną linią reżimu, wymazanych z pamięci. I mimo, że Białoruś to nie tylko Łukaszenka, jego cień kładzie się ciężarem na wszystkim i wszystkich. Dostajemy obraz kraju zmęczonego, zrezygnowanego, uśpionego i zlęknionego, ale przed wszystkim zagubionego. W zasadzie zawsze ich tłumiono, wyrzucano z domów, przesiedlano, zabraniano mówić po białorusku, że to niby język ze wsi jest. Wstyd. Nikt nie śmie (otwarcie) wspominać świetności Wielkiego Księstwa, bo to nielegalne i faszyzm; Pogoń - faszyzm; płacenie dolarami - nielegalne. Kim są? Rosjanami? Polakami? Co to znaczy być Białorusinem? Wszystko pokrywa zielona flaga beznadziei. A wokoło piękne, malownicze okoliczności przyrody – dolina Issy, Nowogródek, Mir, Krewo. Fotografik Dzianis Ramaniuk mówi, że "krajobrazy Białorusi to ikona stworzona przez Boga". Tymczasem miasteczka wydają się opustoszałe, tu i ówdzie grupka popija coś procentowego, w sklepach pustki, no może oprócz ziemniaków. Ziemniak to narodowy przysmak. Kamieniczki marnieją, niektóre owszem odrestaurowano, ale to rzadkość. Smutek. Marazm, gdzie podziała się miłość? Może skrywa się pod niebieską farbą, która jest tak zauważalna na prowincji? Pomalowano nią domy, cerkwie, płty, mury, rzeźby. To kolor nieba, a może też wolności? Autorka przywołuje dni chwały, pisze o narodzie białoruskim jako niezłomnym, gościnnym, ale teraz coraz bardziej zamkniętym i nieufnym. Pisze o chwilach niepodległościowych zrywów, o Wasilu Zacharce, tylko cicho, żeby ktoś milicji nie wezwał.

To zbór ciekawych szkiców. Powtarzam szkiców, bo tematy nie są tutaj zgłębiane wystarczająco, momentami ledwo muśnięte. Niespójność tekstu nasuwa myśl, że to takie luźne zapiski, że to może wstęp do czegoś większego, kiedyś w przyszłości. Ale obrazy dla mnie te są wiarygodne i cenne, bo autorka, do kraju za Bugiem, jeździ od wielu lat, zna go dobrze i dlatego jej obraz Białorusi wsadzony jest w ramy głębokich emocji, wrażliwości, życzliwości. Dobrze, że powstają takie książki, przybliżają nam państwo, z którym wprawdzie graniczymy, ale o którym wiemy tyle co nic.

  



Hanna Kondratiuk „Białoruś. Miłość i marazm”,
 
Fundacja Sąsiedzi, Białystok 2013




 

 

 

 

 

 

  

Za książkę dziękuję portalowi: http://www.peron4.pl/
 
 


 

1 komentarz:

  1. Potrzebujemy więcej książek opowiadających nam o Białorusi. To kraj wyjątkowo trudny, ale jak napisałaś, nie możemy go postrzegać jedynie przez pryzmat Łukaszenki. Wyobrażamy sobie, że Białorusinie na naród żyjący w istnym terrorze, prezentujący kamienne twarze bez cienia uśmiechu. Jednak założę się, że na terenie tego państwa dzieje się również wiele pozytywnych rzeczy i wcale nie jest tam tak strasznie i smutno, jak zwykło się o tym mówić.

    OdpowiedzUsuń