Są takie książki,
które przypominają zbiory pocztówek. Słowa, niczym migawka fotograficzna,
zatrzymują czas i zamykają na papierze momenty, historie, doznania. Taka jest
właśnie pozycja autorstwa Hanny Kondratiuk „Białoruś.
Miłość i marazm”. To zbiór opowiadań publikowanych przez autorkę, w latach
1999-2002, na łamach Tygodnika Białorusinów w Polsce „Niwa”. Autorka dotarła do
wielu zupełnie zapomnianych miejsc, z dala do Mińska, do ludzi nieznanych lub,
zgodnie z oficjalną linią reżimu, wymazanych z pamięci. I mimo, że Białoruś to
nie tylko Łukaszenka, jego cień kładzie się ciężarem na wszystkim i wszystkich.
Dostajemy obraz kraju zmęczonego, zrezygnowanego, uśpionego i zlęknionego, ale
przed wszystkim zagubionego. W zasadzie zawsze ich tłumiono, wyrzucano z domów,
przesiedlano, zabraniano mówić po białorusku, że to niby język ze wsi jest.
Wstyd. Nikt nie śmie (otwarcie) wspominać świetności Wielkiego Księstwa, bo to nielegalne
i faszyzm; Pogoń - faszyzm; płacenie dolarami - nielegalne. Kim są? Rosjanami?
Polakami? Co to znaczy być Białorusinem? Wszystko pokrywa zielona flaga beznadziei.
A wokoło piękne, malownicze okoliczności przyrody – dolina Issy, Nowogródek,
Mir, Krewo. Fotografik Dzianis Ramaniuk mówi, że "krajobrazy Białorusi to ikona stworzona przez Boga". Tymczasem miasteczka wydają się opustoszałe, tu i ówdzie grupka popija coś
procentowego, w sklepach pustki, no może oprócz ziemniaków. Ziemniak to
narodowy przysmak. Kamieniczki marnieją, niektóre owszem odrestaurowano,
ale to rzadkość. Smutek. Marazm, gdzie podziała się miłość? Może skrywa się pod niebieską farbą, która jest tak zauważalna na prowincji? Pomalowano nią domy, cerkwie, płty, mury, rzeźby. To kolor nieba, a może też wolności? Autorka przywołuje dni
chwały, pisze o narodzie białoruskim jako niezłomnym, gościnnym, ale teraz
coraz bardziej zamkniętym i nieufnym. Pisze o chwilach niepodległościowych
zrywów, o Wasilu Zacharce, tylko cicho, żeby ktoś milicji nie wezwał.
To zbór ciekawych
szkiców. Powtarzam szkiców, bo tematy nie są tutaj zgłębiane wystarczająco, momentami
ledwo muśnięte. Niespójność tekstu nasuwa myśl, że to takie luźne zapiski, że
to może wstęp do czegoś większego, kiedyś w przyszłości. Ale obrazy dla mnie te
są wiarygodne i cenne, bo autorka, do kraju za Bugiem, jeździ od wielu lat, zna
go dobrze i dlatego jej obraz Białorusi wsadzony jest w ramy głębokich emocji,
wrażliwości, życzliwości. Dobrze, że powstają takie książki, przybliżają nam państwo, z którym wprawdzie graniczymy, ale o którym wiemy tyle co nic.
Hanna Kondratiuk „Białoruś. Miłość i marazm”,
Fundacja
Sąsiedzi, Białystok 2013
Za książkę dziękuję
portalowi: http://www.peron4.pl/
Potrzebujemy więcej książek opowiadających nam o Białorusi. To kraj wyjątkowo trudny, ale jak napisałaś, nie możemy go postrzegać jedynie przez pryzmat Łukaszenki. Wyobrażamy sobie, że Białorusinie na naród żyjący w istnym terrorze, prezentujący kamienne twarze bez cienia uśmiechu. Jednak założę się, że na terenie tego państwa dzieje się również wiele pozytywnych rzeczy i wcale nie jest tam tak strasznie i smutno, jak zwykło się o tym mówić.
OdpowiedzUsuń