Moja rodzina
mieszka około 260 km na północ, 270 km na zachód i 400 km na południe ode mnie.
To te najważniejsze skupiska, Bóg wie gdzie jeszcze rozsiani są moi krewni. Ale
nie o genealogii tu będzie, a raczej o tęsknocie za bliskością. Weźmy takie
święta. Kiedyś to było przeżycie. Zimą pachniało mandarynkami, babcia piekła
ciasta, a w kuchni buchało ciepło unosząc fale cudownych zapachów. Wiosną
czekało się na słynny mazurek orzechowy, lanie wodą w ogrodzie, albo skropienie
perfumami „Być może”. Nie wolno było
jeść, ale podjadania nikt nie zabraniał, ani wylizywania łyżek i misek. Zawsze
przy tych okazjach były porządki domowe, totalne, mróz nie mróz okna się myło,
pastą podłogę szorowało, pościel zmieniało. Po tylu latach, zamykam oczy i
potrafię odtworzyć każdy zapcha. Moja Lilka tego już nie ma, staliśmy się
rodzina dojeżdżającą. Trzy godziny i jesteśmy, a tam wszystko gotowe. Nie ma
już tej magicznej otoczki, choć dania wyśmienicie te same i porządek
nieskazitelny. Byliśmy razem, cztery pokolenia. Babcie i dziadkowie, ba! prababcie
i pradziadkowie nawet!, byli blisko, wychowywali nas. Teraz wszędzie wkrada się
dystans, czy to z wyboru, czy to samoistnie. Trochę mi przykro, szczególnie ze
względu na Lilkę. Przesilenie wiosenne nasila jak widać moją nostalgiczną naturę. Do tego w ręce wpadła mi książka Krystyny Siesickiej „Przez dziurkę od klucza” i już
kompletnie się rozmarzyłam. Pozycja ta powstała z felietonów “Joanna i inni”
drukowanych w Filipince. Ktoś pamięta to czasopismo? Wydawane było 49 lat z
inicjatywy pisma „Kobieta i życie”.
Ale wracając do książki. Siesicka przedstawia obrazki z życia pewnej rodziny,
jakby podglądanej przez tytułową dziurkę od klucza. Teraz się tak nie da,
wszystko zaryglowane GERDĄ. Jest więc babunia, mama i tata, córki Joanna i
Oleńka, mąż tej ostatniej, Piotr, malutka Zuzia i dochodząco-wpadający filolog
orientalny - Janek. Wszyscy mieszkają w jednym mieszkaniu, a ich perypetie
dotyczą prozaicznych problemów, przeciętnej rodziny. Zupełnie niedzisiejszy
model rodziny, choć relacje między pokoleniami (przynajmniej z mojego punktu
widzenia) są jak najbardziej na czasie. Postacią centralna jest oczywiście
babunia. Energiczna, pomysłowa i stanowcza. Boi się tylko gęsi i alkoholików. W
swoim centrum dowodzenia, czyli kuchni, potrafi zawsze wyczarować coś z niczego:
cudownie delikatny biały serek, andruty, żurawinowy kisiel, kanapki z „fascynacją”.
Dodatkowo sypie poradami na każdy temat: a
to jak doprać makiety koszuli, jak odświeżyć czerstwy chleb, jak prasować
bluzkę z bistoru, jak myć wannę, żeby była śnieżnobiała i to bez żadnych
cudownych proszków i CIFowych cudów. Stare, domowe sposoby. Wokół niej krąży
cała rodzina, od niej czerpie spokój i trzeźwe spojrzenie na różne sytuacje:
pierwsze miłostki, nastoletnie rozterki, siostrzane kryzysy. „(…) Babunia ma rację! Babunia jest taka mądra!
Żebym to ja mogła nosić babunię zawsze przy sobie... w kieszeni albo w teczce!”
Wydań tej książki
było kilka. Moje ulubione to to z 1980 roku z ilustracjami Anny Kołakowskiej. W
swoim czasie bardzo działały na moja wyobraźnię. To wspaniała ilustratorka.
Zilustrowała dwadzieścia pięć książek, we wszystkie wlewając solidną, graficzną
porcję humoru. Dobrze poczytać o czasach, które wywołują nostalgię. Nie wiem
czy wtedy było lepiej, zapewne nie
łatwiej, ale tak było w moim dzieciństwie i wczesnej młodości. Jakoś na
wszystko był czas, rodzice nigdzie się nie spieszyli, po prostu byli, bez
smartphona w ręku. To lekki, zabawny patchwork historii. Ciepłe, kojące zamknięte
w kadrze momenty, które pochłania się z ciekawością i do których powraca się
zawsze chętnie. Alina Gutek napisała kiedyś w „Zwierciadle”: „Dziś mało kto
pisze tak jak Krystyna Siesicka. Obrazowo i sugestywnie, ale jakby szeptem”.
I coś w tym jest, choć może akurat „Zapałka
na zakręcie” nie jest tu sztandarowym przykładem, to wszakże debitu, ale
wystarczy sięgnąć po „Fotoplastykon”,
„Jezioro osobliwości” albo „Beethoven i dżinsy”.
To prawda.
OdpowiedzUsuńCzęsto sięgam po starsze książki, by poczuć tamten klimat i język. Naprawdę czuję w sobie przez tą chwilę i aż żal, że teraz tak biegniemy i skracamy myśli i słowa. I tylko dłuższy jest serial "Klan"
Ja pamiętam Filipinkę - kupowałam ją namiętnie, kiedy byłam nastolatką (tylko cyt, że mam już tyle lat..). Dawne czasy wywołują nostalgię, bo mamy tendencję do pamiętania tylko tego, co dobre. Ale życie idzie do przodu i tego nie zmienimy, a każde czasy mają swoje i dobre, i złe strony.
OdpowiedzUsuń