Pages

czwartek, 1 maja 2014

„Przez dziurkę od klucza”




Moja rodzina mieszka około 260 km na północ, 270 km na zachód i 400 km na południe ode mnie. To te najważniejsze skupiska, Bóg wie gdzie jeszcze rozsiani są moi krewni. Ale nie o genealogii tu będzie, a raczej o tęsknocie za bliskością. Weźmy takie święta. Kiedyś to było przeżycie. Zimą pachniało mandarynkami, babcia piekła ciasta, a w kuchni buchało ciepło unosząc fale cudownych zapachów. Wiosną czekało się na słynny mazurek orzechowy, lanie wodą w ogrodzie, albo skropienie perfumami „Być może”. Nie wolno było jeść, ale podjadania nikt nie zabraniał, ani wylizywania łyżek i misek. Zawsze przy tych okazjach były porządki domowe, totalne, mróz nie mróz okna się myło, pastą podłogę szorowało, pościel zmieniało. Po tylu latach, zamykam oczy i potrafię odtworzyć każdy zapcha. Moja Lilka tego już nie ma, staliśmy się rodzina dojeżdżającą. Trzy godziny i jesteśmy, a tam wszystko gotowe. Nie ma już tej magicznej otoczki, choć dania wyśmienicie te same i porządek nieskazitelny. Byliśmy razem, cztery pokolenia. Babcie i dziadkowie, ba! prababcie i pradziadkowie nawet!, byli blisko, wychowywali nas. Teraz wszędzie wkrada się dystans, czy to z wyboru, czy to samoistnie. Trochę mi przykro, szczególnie ze względu na Lilkę. Przesilenie wiosenne nasila jak widać moją nostalgiczną naturę. Do tego w ręce wpadła mi książka Krystyny Siesickiej „Przez dziurkę od klucza” i już kompletnie się rozmarzyłam. Pozycja ta powstała z felietonów “Joanna i inni” drukowanych w Filipince. Ktoś pamięta to czasopismo? Wydawane było 49 lat z inicjatywy pisma „Kobieta i życie”.  

Ale wracając do książki. Siesicka przedstawia obrazki z życia pewnej rodziny, jakby podglądanej przez tytułową dziurkę od klucza. Teraz się tak nie da, wszystko zaryglowane GERDĄ. Jest więc babunia, mama i tata, córki Joanna i Oleńka, mąż tej ostatniej, Piotr, malutka Zuzia i dochodząco-wpadający filolog orientalny - Janek. Wszyscy mieszkają w jednym mieszkaniu, a ich perypetie dotyczą prozaicznych problemów, przeciętnej rodziny. Zupełnie niedzisiejszy model rodziny, choć relacje między pokoleniami (przynajmniej z mojego punktu widzenia) są jak najbardziej na czasie. Postacią centralna jest oczywiście babunia. Energiczna, pomysłowa i stanowcza. Boi się tylko gęsi i alkoholików. W swoim centrum dowodzenia, czyli kuchni, potrafi zawsze wyczarować coś z niczego: cudownie delikatny biały serek, andruty, żurawinowy kisiel, kanapki z „fascynacją”. Dodatkowo sypie poradami na każdy temat: a  to jak doprać makiety koszuli, jak odświeżyć czerstwy chleb, jak prasować bluzkę z bistoru, jak myć wannę, żeby była śnieżnobiała i to bez żadnych cudownych proszków i CIFowych cudów. Stare, domowe sposoby. Wokół niej krąży cała rodzina, od niej czerpie spokój i trzeźwe spojrzenie na różne sytuacje: pierwsze miłostki, nastoletnie rozterki, siostrzane kryzysy. „(…) Babunia ma rację! Babunia jest taka mądra! Żebym to ja mogła nosić babunię zawsze przy sobie... w kieszeni albo w teczce!”

Wydań tej książki było kilka. Moje ulubione to to z 1980 roku z ilustracjami Anny Kołakowskiej. W swoim czasie bardzo działały na moja wyobraźnię. To wspaniała ilustratorka. Zilustrowała dwadzieścia pięć książek, we wszystkie wlewając solidną, graficzną porcję humoru. Dobrze poczytać o czasach, które wywołują nostalgię. Nie wiem czy wtedy  było lepiej, zapewne nie łatwiej, ale tak było w moim dzieciństwie i wczesnej młodości. Jakoś na wszystko był czas, rodzice nigdzie się nie spieszyli, po prostu byli, bez smartphona w ręku. To lekki, zabawny patchwork historii. Ciepłe, kojące zamknięte w kadrze momenty, które pochłania się z ciekawością i do których powraca się zawsze chętnie. Alina Gutek napisała kiedyś w „Zwierciadle”: „Dziś mało kto pisze tak jak Krystyna Siesicka. Obrazowo i sugestywnie, ale jakby szeptem”. I coś w tym jest, choć może akurat „Zapałka na zakręcie” nie jest tu sztandarowym przykładem, to wszakże debitu, ale wystarczy sięgnąć po „Fotoplastykon”, „Jezioro osobliwości” albo „Beethoven i dżinsy”.

Krystyna Siesicka, „Przez dziurkę od klucza”, Nasza Księgarnia, Warszawa 1980r.

2 komentarze:

  1. To prawda.
    Często sięgam po starsze książki, by poczuć tamten klimat i język. Naprawdę czuję w sobie przez tą chwilę i aż żal, że teraz tak biegniemy i skracamy myśli i słowa. I tylko dłuższy jest serial "Klan"

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja pamiętam Filipinkę - kupowałam ją namiętnie, kiedy byłam nastolatką (tylko cyt, że mam już tyle lat..). Dawne czasy wywołują nostalgię, bo mamy tendencję do pamiętania tylko tego, co dobre. Ale życie idzie do przodu i tego nie zmienimy, a każde czasy mają swoje i dobre, i złe strony.

    OdpowiedzUsuń