Umberto
Eco nie żyje. Przeżył Harper Lee o kilka godzin, Alana Rickmana i
Dawida Bowie o kilka tygodni. Co za pieprzony rok … a jeszcze
gorzej, że to tylko jego początek. Boje się nawet myśleć.
Umberto Eco Foto.: Cazafantasmas on Flickr |
Jeszcze
wczoraj przez jakieś dwie minuty zatrzymałam się na „Imieniu
Róży” nadawanym w TV i zdążyłam pomyśleć, jak ubóstwiam
… tę książkę. Przede wszystkim książkę, a później filmową
na jej temat wariację. Symbioza Conan Doyle'a, Borgesa i
średniowiecznej mroczności. Ogromna biblioteka znaczeń, aluzji i
metafor, których kompletnego znaczenia prawdopodobne nigdy nie
odkryjemy. To bardzo pociągające i przyciągające nieustannie
wracać. Modernistyczna zabawa z czytelnikiem, zmuszająca do
używania szarych komórek na szóstym biegu i przedzierania się
przez gąszcz ukrytych symboli. W naszych czasach mało popularne.
Wysilać się. Wiedzieć. Zadawać pytania. O zgrozo, być
intelektualistą. Wielu krytyków zarzucało mu, że eksponował
swoją erudycję, po to, żeby upokorzyć czytelnika, aby ten poczuła
swoją ignorancję. Poproszę jeszcze, bo dla mnie dzięki jego
pisarstwu pewien rodzaj wiedzy stawał się dostępny i przystępny. Wiedział, że człowieka zmęczyły rzeczy proste. „Nie wiem, czego oczekuje czytelnik” - mówił w wywiadzie
dla Guardian Live w 2015- „Barbara Cartland pisze o tym, czego
oczekują czytelnicy. Uważam, że autor powinien pisać o tym czego
nie oczekują. Problem polega na tym, żeby nie pytać czego
potrzebują, ale żeby ich zmienić … stworzyć takiego czytelnika
jakiego oczekujesz pisząc.” Kościół katolicki nazywał
„Wahadło Foucaulta” „profanacją, bluźnierstwem,
bufonerią, brudem, czyli narzędziem arogancji i cynizmu”, a
katolickie uniwersytety honorowały go tytułami.
„Imię
Róży” sprawiło, że stał się sławny. Żadna inna jego
książka nie powtórzyła tego sukcesu (czyli trzech milionów
sprzedanych kopii), choć równie przenikliwie masakrowały
powszechne pojmowanie wiary i prawdy. Tak naprawdę książki Eco
były spisem jego teorii, bo „spisanie ich, i osadzenie w
historii czyni je interesującymi, ekspresyjnymi, poetyckimi
żywymi organizmami”. Sprytnie. Teorie
semiotyczne Eco oraz jego badania nad pop kulturą (w tym seria
esejów o Supermanie, czy „Casablance”) miały przyczynić
się do zunifikowania różnych poziomów kultury. Semiotykę
definiował bowiem, jako „naukę mówieni, czegoś przeciwnego
do prawdy”.
Jeśli
nigdy nie czytaliście książek Eco, możecie mi wierzyć, że autor
miał wpływ na wiele narracji, z którymi zetknęliście się w
swoim życiu. Od filozoficznych tyrad, teorii konspiracyjnych,
kryminałów, esejów o kulturze i współczesności. Człowiek
Renesansu, który zmieniał świat nie jeden raz.
Eco był dobry. To co najbardziej lubiłem w jego powieściach, to fakt, że można było je czytać nie znając zupełnie tła i nie rozumiejąc wszystkich niuansów, aluzji i nie znając cytatów, czy ich źródła. Oznaka dobrej literatury, ot co!
OdpowiedzUsuń