Obrazek
Rosji jaki serwowała
nam Russia
Today
był dla mnie niegdyś
bardzo,
pociągający. Lubiłam
oglądać pogramy o geografii
tego kraju i tradycji. Bajkał,
tajga, Teatr Balszoj, albo Ermitaż.
Tylko, że to było dawno temu, 2005, oglądalności kanałowi nie
przysporzyło, okazało się nudą,
więc przerzucono się na propagandę, czyli różową wersję
upiornej rzeczywistości. Oglądać można, bez dźwięku, bo
wizualnie bardzo fajnie. Potem przyszło zajęcie Krymu, które
wywołało u mnie niezłą traumę, kilkanaście nieprzespanych nocy
i prawdopodobnie tytuł świra roku, z powodu zamartwiania. Wejdą,
nie wejdą.
Wtedy zaczytywałam się z felietonami Radziwinowicza,
które okazały się lepsze, w owej sytuacji, niż najlepszy prozak.
Bareja
felietonów. Dawał
totalnie inną
perspektywę,
informację
i kontekst,
i no i ten uśmiech. Po pierwsze jak czytać między słowami
rosyjskich polityków, dlaczego stało się to, co się stało i
czemu retoryka przez cały czas napina mięśnie. Szybko
pojęłam,
że współcześni włodarze Rosji, czerpią
garściami z przeszłości i w zasadzie niewiele wymyślili sami. Czy
to granie na historycznej nucie ma sens i jest ponadczasowe?
Wskrzeszanie, w duchu patriotycznym, „członkowozów”, Stalina i
sportowych list przodowników w rzucie granatem. Kosmiczne urojenia
Rogozina. Budowanie systemu rozbudowanej kontroli, restrykcji,
obostrzeń, zakazów, momentami paradoksalnych, ale
sprawnych i podporządkowujących wszelkie dziedziny życia polityce.
O Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, o zamykaniu ust mediom, o katalogach
muzyki patriotycznej, o tym czemu Calineczka i Astrid Lindgren są
personae
non gratae, o
paszportach Depardieu, o taniejącej wódce.
Opowiadanie
Rosji przez Radziwinowicza jest tyle ironiczne, co przerażające.
Tych dwóch emocji trzyma się autor konsekwentnie we wszystkich
swoich felietonach/reportażach.
Od
czasów “Gogola
w czasach Google’a”,
maluje obraz Rosji absurdalnej, momentami niepokornej, tłamszonej,
groźnej, trochę szczerbatej, ale intrygującej. Politycznych krzykaczy i strategów
oraz
historie
całkiem zwykłych, najzwyklejszych Rosjan. Z
jednej opowiastki, czasem sytuacji, anegdoty czy wspomnienia autor
rozbudowuje metaforę
na dziś
i teraz. Historia wspaniale splata się
z teraźniejszością
przez co możemy
obserwować
kształtowanie
się
pewnych postaw i mentalności.
Tematyka
wspierana przez dynamikę opowieści i świetne erudycyjne pisanie to
znaki firmowe autora, dziś już wydalonego z Rosji. Na szczęście
razem z Marusią.
Wacław
Radziwinowicz „Crème de la Kreml”, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2016.
Za
książkę dziękuję Wydawnictwu Agora
Wacek jak zawsze niezawodny. Dobrze sie czyta...
OdpowiedzUsuń