Na
okładce fala. Czarna, samotna, surowa. Nad nią szare niebo.
Bezgłośne. Żadnego szumu, żadnych pokrzykiwań ptaków. Napięcie
i wyczekiwanie. Jest rok 2011. Za chwilę zatrzęsie się ziemia i
północno-wschodnie wybrzeża Japonii sponiewiera kataklizm, z
którego wyrośnie piętnastometrowa fala tsunami, a ta wywoła
awarię reaktorów elektrowni atomowych. Podobno Japonia jest na to
przygotowana, bo to
przecież
kraj, w którym zagrożenie staje
się
normą.
Leżące na styku czterech płyt tektonicznych państwo, egzystuje
wśród drgań. Około 3000 trzęsień ziemi rocznie. Lekkie
konstrukcje budynków, zabezpieczenia wybrzeża, częste ćwiczenia
na wypadek. Codziennie gotowi na możliwe sejsmiczne zaskoczenie.
Podobno coraz lepiej przygotowani. Podobno mury mają
zatrzymywać
wielkie
fale.
Podobno reaktor ma
być bezpieczny. Podobno miejsca ewakuacji znajdują
się powyżej poziomu groźnego
tsunami.
Podobno. Ginie
20 tysięcy ludzi, z czego pięciu tysięcy wciąż nie odnaleziono.
Żywioł i człowiek
borykający się z … przetrwaniem i oczekiwaniem. Jedni uczą
się nurkować i cały czas szukają. Inni zgłębiają
tajniki obcych
języków i opisują dramat oraz postapokaliptyczne wizje. Ktoś tam
prowadzi rozmowy w budce wiatrów, wyczekując
głosów w słuchawce telefonu. Są i tacy, którzy rzucają się z
mostów. Ci, co nieustannie śpią wyczekując
duchów
bliskich, inni znowu nowego
życia
z dala od
kontenerowych, tymczasowych domów.
Każdy
poszukuje wentyla, aby dać ujście emocjom, wspomnieniom i traumie.
Czas nie ma mocy zbawczej.
„Czas wcale nie leczy ran. Sam w sobie nie ma właściwości uzdrawiających. Jedyne, co potrafi, to mijać. To od nas zależy, jak go wykorzystamy.”
Katarzyna
Boni w “Warsztatach
umierania”
przepięknie opisuje
historie ludzi sprzed
i po.
Oddaje
im
głos, pozwala
mówić, płakać, śmiać się, krzyczeć, obrażać. To moim
zdaniem najlepszy sposób na reportaż, bo
okazuje szacunek tematowi,
którego ja jako odbiorca oczekuję i
który daje dokumentowi
wiarygodność. To
jest książka o śmierci i życiu. W tej właśnie kolejności. Pan
Satō, jeden z bohaterów reportażu,
przeżywa
w sumie
cztery tsunami: dwa
osobiście, dwa
w opowieściach przodków. Ale
co tam, całe jego życie biegnie w cieniu „możliwych”
katastrof. I śmierci. Ja
przeżyłam tsunami,
tylko w historiach innych, tylko
czytając. Wystarczy.
Wciąż milczę. Ta książka wyrwała mnie z kojącego letniego
półtrwania. Brutalnie. W
ciszy.
Projekt Senbazuru: artystyczna odpowiedź na katastrofę w Japonii. |
Autorka
odnalazła rożne historie i wspaniale zmierzyła się reportersko z
niełatwym tematem. Każdy z rozdziałów niesie odmienną opowieść,
zapisaną w innej tonacji. Tak, zachwycicie się techniką i formą,
ale zwróćcie uwagę na mistrzowski
opis
trwania
ludzi, “jak bambus elastycznych”, pokornych, powracających.
Mnie małego tchórza ten bilateralny układ onieśmielił. Dodatkowo
na kartach non fiction całkiem legalnie rezydują
mary i zjawy, co
wcale
nie
uwiera.
Kult zmarłych przodków od wieków
stanowi
jeden z filarów japońskiej tożsamości. Duchy
są nitką
tęsknoty i
melancholii
łączącą,
z tym, co
odeszło.
Ta książka
ma coś
z szczegółowość
i odczytywania
japońskiego
kataribe, ale w odróżnieniu
od niego emanuje potężnymi
emocjami. W
ciszy.
Katarzyna
Boni “Warsztaty
umierania”,
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2016
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Agora
Aktualnie czytam. Niesamowity ładunek emocjonalny. Nie da się tej książki przeczytać w jeden czy dwa wieczory, ją trzeba przeżyć.
OdpowiedzUsuńTo prawda, wymaga czasu...
Usuń