Pages

sobota, 27 sierpnia 2016

Kto zabrał Węgrom Góry, czyli wyprawa do Gyöngyös i w Góry Mátry

To Węgry mają góry?”, „Czy ten kraj nie jest aby płaski jak naleśnik?”. To najczęstsze pytania jakie słyszałam, na wieść o tym że zdobyliśmy u Madziarów parę szczytów. „Przecież to Nizina Węgierska!”, ciągnęli ci bardziej nieprzekonani. Prawda jest taka, że nie są to Himalaje, ale nie są to również jednostajne, równe jak blat stołu tereny Pustyni Danakilskiej.
W zasadzie to wszytko przez Traktat z Trianon i ułamek dwie trzecie. To postanowienie tego dokumentu pokojowego pozbawiły Węgry, po pierwsze 70% ludności, po drugie dostępu do morza, po trzecie Tatr i Fatry, w sumie około 70% powierzchni. Dziś zatem jedynym miejscem, gdzie można uprawiać turystykę, powiedzmy wysokogórską, jest Mátra i Góry Bukowe.
Udajemy się na zachód od Egeru do miasta o przewspaniałej nazwie Gyöngyös. Toczymy się bocznymi drogami, ukwieconymi mocno słonecznikowymi plantacjami. To chyba jedna z większych różnic jakie zauważyłam między polskimi, a węgierskimi miasteczkami. Kwiaty przodem! Przed domami, w pasmie przy ulicy, nie króluje zielony trawnik, czy tuje, ale kwiaty, bujne i barwne.

foto Agata Olejnik

Region Mátry jest znanym regionem winiarskim, uważanym za dość koncyliacyjny, dlatego dobrze tu zarówno szczepom białym i czerwonym, choć dziś dominują głównie te pierwsze. Winnicom sprzyjają nie tylko dobre gleby (w tym wulkaniczne), umiarkowany, nieco suchawy klimat z łagodnymi zimami i dużą ilością słońca oraz właśnie sąsiedztwo gór, które robią za parawan. Pierwsze zapiski dotyczące wyrobu wina w tym regionie datuje się na XI w. i obecnie jest to drugi pod względem exportu tego trunku obszar Węgier. Najpopularniejsze smaki to aromatyczne, lekko ziołowe, czasem korzenne reslingi i muscaty. W jednej z winnic usłyszeliśmy o tym jak bardzo w węgierskich winach zaklęta jest historia ziemi z której pochodzą, otoczenia, klimatu oraz ludzi, którzy je stworzyli.

foto Agata Olejnik

foto Agata Olejnik

Na wino przyjdzie jednak pora, najpierw kierujemy się na dworzec kolejki wąskotorowej w Gyöngyös, która ... ucieka nam sprzed nosa, więc kupujemy bilety na za dwie godziny i ruszamy na spacer. Tuż obok stacji znajduje się Pałac Orczych, do którego wejścia pilnują kamienne lwy. W pałacu urządzono obecnie Muzeum Mátry, gdzie można obejrzeć wystawy dotyczące historii i przyrody regionu. Chyba wszystkich najbardziej poruszył szkielet mamuta.
Na obrzeżach miasteczko jest raczej przybetonowane, ale w samym centrum można pozachwycać się barokowymi i neoklasycznymi budowlami. Nad Placem Głównym (Fő Tér) wznosi się kościół świętego Bartłomieja oraz pomnik króla Karola Roberta. Karol Robert był mężem polskiej księżniczki Elżbiety Łokietkówny i nadał osadzie prawa miejskie. W herbie miasta znajduje się biegnący wilk jako symbol wiernego królowi możnego, dawnego władcy Gyöngyös, o przydomku Farkas (węgierski wilk). Pomnik zwierzęcia, znajduje się w jednym z rogów placu. Skręcając w lewo na końcu deptaka i podążając ulicą prosto, dochodzimy do niewielkiego skweru tuż przy kościele Franciszkanów. Obok kościoła stoi biblioteka. Można w niej znaleźć ponad 16 tysięcy inkubałów, w tym odkrytą w 1998 roku w kryjówce w murze, najstarszą drukowaną książkę na Węgrzech „Biblię Fustusa”. Mogłabym tam spokojnie nocować, ale powoli kończymy spacer i wracamy na dworzec. Lilka po raz trzeci chce lody.

Kościół św. Bartłomieja, foto Agata Olejnik

Pomnik Swietego Stefana, foto Agata Olejnik

foto Agata Olejnik

Biblioteka Franciszkanów, foto Agata Olejnik

Pociągiem toczymy się jakieś dwadzieścia minut. Po prawej stronie mijamy rozciągnięte pięknie pola winorośli, po lewej prawie pustą drogę. Docieramy do Mátrafüred. Współpasażerowie rozpierzchli się szybko i zapanowała...cisza. To tu się skryła. 

Kolejka wąskotorowa Gyongyos, foto Agata Olejnik



Matrafured, foto Agata Olejnik

Pasmo Mátry leży tuż na skraju Karpat Zachodnich i rozciąga się na zachód od Gór Bukowych. Jest tam kilka stożkowatych wulkanicznych stożków, z których najwyższy to Kékes (1014 m.n.p.m), „Błękitny Dach Mátry”. Szczyt, okazało się, można zdobyć na kilka sposobów. Można wejść szlakiem z Gyöngyös oraz innych miejscowości. Bardzo ambitnie. Można pojechać kolejką wąskotorową do Mátrafüred, zjeść langosa i skorzystać z bazy sportów ekstremalnych. Jeśli tylko lubicie „segway'e”, „shreddery”, „elektro-rollery”, „hill-dogi” „monsterrollery” lub „dog-scootery”. Marcin patrzył na te pojazdy tęsknym okiem, ale nagliło nas i ruszyliśmy w około dwugodzinny marsz. Można w sumie wybrać opcję leniwą i wjechać autem, prawie pod sam szczyt. Na górze pełen komercyjny wypas z parkingiem i hotelami włącznie. Taki cel może odstraszać, ale sam szlak jest bardzo przyjemny, nawet w letni dzień i temperaturze 30 stopni. Największe przewyższenie jakie można osiągnąć to około 800m. Mijamy ciekawe klify i różne formacje skalne, oraz bardzo strome zbocza. Szlaki są dobrze oznakowane, a poziom trudności trasy można porównać z naszymi Beskidami. Ze szczytu...nic nie widać, dlatego polecam wjazd windą na wieżę telewizyjną. Po zejściu, zanim wsiedliśmy do kolejki w drogę powrotną, posiedzieliśmy chwilę w parku, gdzie można zagrać we frisby-golfa. Pomiędzy drzewami stoją kosze o specjalnej konstrukcji. Samo frisbee też ma nieco inną, jakby cięższą konstrukcję. Zasady? Trafić do kosza jak najmniejszą liczbą rzutów.

Bardzo udana wyprawa. Zamiast języka w ruch poszła pantomima oraz pozycje a la kalambury. Trzeba było przysiąść nad węgierskim!

1 komentarz:

  1. Pomnik:Swiety Stefan= Szent István,pozatym bardzo fajny artykuł

    OdpowiedzUsuń