„To
Węgry mają góry?”, „Czy
ten kraj nie jest aby płaski jak naleśnik?”. To
najczęstsze pytania jakie słyszałam, na wieść o tym że
zdobyliśmy u Madziarów parę szczytów. „Przecież to
Nizina Węgierska!”, ciągnęli ci bardziej
nieprzekonani. Prawda jest taka, że nie są to Himalaje, ale nie są
to również jednostajne, równe jak blat stołu tereny Pustyni
Danakilskiej.
W
zasadzie to wszytko przez Traktat z Trianon i ułamek dwie trzecie.
To postanowienie tego dokumentu pokojowego pozbawiły Węgry, po
pierwsze 70% ludności, po drugie dostępu do morza, po trzecie Tatr
i Fatry, w sumie około 70% powierzchni. Dziś zatem jedynym
miejscem, gdzie można uprawiać turystykę, powiedzmy wysokogórską,
jest Mátra i Góry Bukowe.
Udajemy
się na zachód od Egeru do miasta o przewspaniałej nazwie Gyöngyös.
Toczymy się bocznymi drogami, ukwieconymi mocno słonecznikowymi
plantacjami. To chyba jedna z większych różnic jakie zauważyłam
między polskimi, a węgierskimi miasteczkami. Kwiaty przodem! Przed
domami, w pasmie przy ulicy, nie króluje zielony trawnik, czy tuje,
ale kwiaty, bujne i barwne.
foto Agata Olejnik |
Region
Mátry jest znanym regionem
winiarskim, uważanym za dość koncyliacyjny, dlatego dobrze tu
zarówno szczepom białym i czerwonym, choć dziś dominują głównie te pierwsze. Winnicom sprzyjają nie tylko dobre
gleby (w tym wulkaniczne), umiarkowany, nieco suchawy klimat z
łagodnymi zimami i dużą ilością słońca oraz właśnie
sąsiedztwo gór, które robią za parawan. Pierwsze zapiski dotyczące wyrobu wina w tym regionie
datuje się na XI w. i obecnie jest to drugi pod względem exportu tego trunku obszar Węgier. Najpopularniejsze smaki to aromatyczne,
lekko ziołowe, czasem korzenne reslingi i muscaty. W jednej z winnic
usłyszeliśmy o tym jak bardzo w węgierskich winach zaklęta jest
historia ziemi z której pochodzą, otoczenia, klimatu oraz ludzi,
którzy je stworzyli.
foto Agata Olejnik |
foto Agata Olejnik |
Na
wino przyjdzie jednak pora, najpierw kierujemy się na dworzec
kolejki wąskotorowej w Gyöngyös,
która ... ucieka nam sprzed nosa, więc kupujemy bilety na za dwie
godziny i ruszamy na spacer. Tuż obok stacji znajduje się Pałac
Orczych, do którego wejścia pilnują kamienne lwy. W pałacu
urządzono obecnie Muzeum Mátry,
gdzie można obejrzeć wystawy dotyczące historii i przyrody
regionu. Chyba wszystkich najbardziej poruszył szkielet mamuta.
Na
obrzeżach miasteczko jest raczej przybetonowane, ale w samym centrum
można pozachwycać się barokowymi i neoklasycznymi budowlami. Nad
Placem Głównym (Fő Tér) wznosi się kościół świętego
Bartłomieja oraz pomnik króla Karola Roberta. Karol Robert był mężem
polskiej księżniczki Elżbiety Łokietkówny i nadał osadzie prawa
miejskie. W herbie miasta znajduje się biegnący wilk jako symbol
wiernego królowi możnego, dawnego władcy Gyöngyös,
o przydomku Farkas (węgierski
wilk). Pomnik zwierzęcia, znajduje się w jednym z rogów placu.
Skręcając w lewo na końcu deptaka i podążając ulicą prosto,
dochodzimy do niewielkiego skweru tuż przy kościele Franciszkanów.
Obok kościoła stoi biblioteka. Można w niej znaleźć ponad 16
tysięcy inkubałów, w tym odkrytą w 1998 roku w kryjówce w murze,
najstarszą drukowaną książkę na Węgrzech „Biblię Fustusa”.
Mogłabym tam spokojnie nocować, ale powoli kończymy spacer i
wracamy na dworzec. Lilka po raz trzeci chce lody.
Kościół św. Bartłomieja, foto Agata Olejnik |
Pomnik Swietego Stefana, foto Agata Olejnik |
foto Agata Olejnik |
Biblioteka Franciszkanów, foto Agata Olejnik |
Pociągiem
toczymy się jakieś
dwadzieścia
minut. Po prawej stronie mijamy rozciągnięte
pięknie pola winorośli, po lewej prawie pustą
drogę.
Docieramy do Mátrafüred.
Współpasażerowie
rozpierzchli się szybko i zapanowała...cisza. To tu się skryła.
Kolejka wąskotorowa Gyongyos, foto Agata Olejnik |
Matrafured, foto Agata Olejnik |
Pasmo Mátry
leży
tuż na skraju Karpat
Zachodnich i
rozciąga
się
na zachód
od Gór
Bukowych. Jest tam kilka stożkowatych
wulkanicznych stożków,
z których
najwyższy
to Kékes
(1014 m.n.p.m), „Błękitny
Dach Mátry”.
Szczyt, okazało
się, można
zdobyć
na kilka sposobów.
Można
wejść
szlakiem z Gyöngyös
oraz
innych miejscowości.
Bardzo ambitnie. Można
pojechać
kolejką
wąskotorową
do Mátrafüred,
zjeść
langosa i skorzystać z bazy
sportów ekstremalnych. Jeśli tylko lubicie „segway'e”,
„shreddery”,
„elektro-rollery”, „hill-dogi” „monsterrollery” lub
„dog-scootery”. Marcin patrzył na te pojazdy tęsknym okiem, ale
nagliło nas i ruszyliśmy
w około
dwugodzinny
marsz. Można
w sumie
wybrać
opcję
leniwą
i wjechać
autem, prawie pod sam szczyt.
Na górze
pełen
komercyjny wypas
z parkingiem i hotelami włącznie.
Taki cel może odstraszać, ale sam szlak jest bardzo przyjemny,
nawet w letni dzień i temperaturze 30 stopni. Największe
przewyższenie jakie można osiągnąć to około 800m. Mijamy
ciekawe klify i różne formacje skalne, oraz bardzo strome zbocza.
Szlaki są dobrze oznakowane, a poziom trudności trasy można
porównać z naszymi Beskidami. Ze szczytu...nic nie widać, dlatego
polecam wjazd
windą na wieżę telewizyjną. Po
zejściu, zanim wsiedliśmy
do kolejki w drogę powrotną, posiedzieliśmy chwilę w parku, gdzie
można zagrać we frisby-golfa. Pomiędzy drzewami stoją kosze o
specjalnej konstrukcji. Samo frisbee też
ma nieco inną,
jakby cięższą konstrukcję. Zasady? Trafić do kosza jak
najmniejszą
liczbą
rzutów.
Bardzo
udana wyprawa. Zamiast języka w ruch poszła pantomima oraz pozycje
a la kalambury. Trzeba było przysiąść nad węgierskim!
Pomnik:Swiety Stefan= Szent István,pozatym bardzo fajny artykuł
OdpowiedzUsuń