O
książce wiedziałam tylko tyle, że wydano 750 egzemplarzy. Tytuł
i autor, choć wypowiadani z silną emfazą, nic mi nie mówiły.
Unikatowość miała za pewne z góry uczynić książkę wyjątkową.
Niestety po przemęczeniu się z Dalim i jego „bezwonnymi
stolcami”, gnębiła mnie dziwna obawa, że następny artysta
zapełni papierową przestrzeń swoimi defekacjami lub wynurzeniami
stymulowanymi chemią. Tymczasem spotkały mnie cztery zaskoczenia.
ZASKOCZENIE
PIERWSZE: JĘZYK
Minimalizm
językowy, poprzetykany zaskakującymi ozdobnikami. Tylko tyle i aż
tyle.
„Mimo
całego skurwysyństwa, jakie przyjdzie nam sobie niedługo
odwzajemnić, Nel zabarwiała moje kable od estetyki wyjątkowo
trwałym pigmentem. I nawet jeśli miała jakieś niewielkie
nieprawidłowości w genach (płatki jej uszu były dyskretnie
wsiowe), to było to całkowicie nieszkodliwe – ot brudny akcent w
sekwencji idealnego genotypu.”
ZASKOCZENIE
DRUGIE i TRZECIE: ENTROPIA I FRAGMENTY MAILEM
Świat
Leto był całkowicie wyzuty z humanizmu. Spodziewałabym się dużo
za dużo emocji, melancholii, sączących się rozmyślań o potędze
sztuki, wszystkoizmu artystycznego. Tymczasem wpadłam raczej do
technologicznie upgradowanej króliczej nory, na dnie której ludzie,
a może tylko wytwory-zagadki, stronili od nudy „typowej
codzienności”. Nie wieszali zasłonek, nie jedli galaretki, nie
prali majtek. Za to gryźli się, bzykali z „poronnymi”
dziewczynkami, płakali, maskowali ubytki włosów tuszem do rzęs, a
czasami faszerowali się opiatami.
Główny
bohater, Norman (alter ego autora) był programistą, fanem nauk
przyrodniczych, sprowadzającym życie do zbioru reakcji chemicznych.
Już ktoś przed nim wynalazł Facebooka, zatem eksperymentował z
aglomeratami informacji, aby wepchnąć je do świata sztuki. Swoje
wewnętrzne przeżycia wirtualizował zdjęciami mózgu z wyraźnie
zaznaczonymi pobudzonymi rejonami, linkami, a nawet dokładką tekstu
wysyłaną drogą mailową na specjalne życzenie. Auto-bio-grafia.
Norman, podobnie jak jego przyjaciele Fuss i Nel, nie budził
sympatii, wręcz wkurwiał przez większość czasu. Banda
socjopatów. Ich świat tworzył się w biegu, był eklektyczny,
napędzany technologią, pełen dziwacznych zdarzeń i ludzi,
widzianych z niekonwencjonalnych kątów. Nie było chaosu, raczej
postępująca entropia.
ZASKOCZENIE
CZWARTE: CYBERKULTURA
Leto
kpił z artystów, wyśmiewa ich samozadowolenie, ich przekonania o
wpływie sztuki na rzeczywistość. Ta krytyka to siarczysty policzek i wskazanie na realnych włodarzy: polityków, księgowych,
informatyków. Sztuka wciąż mało poddaje się technologii, nie
czerpie z potęgi informacji, czy przetwarzania danych. „Sailor”
to pełną gębą książka o kreacji, niebezpiecznie odmienna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz