W tym roku nie rzucimy się na prosecco,
na tłoczne plaże Chorwacji, ani nawet na smażony syr. Nie będziemy
wystawiać białych ciał na promieniowanie afrykańskie, ani kąpać
się w jednym z dwunastu basenów pakietu all-inclusive. Jedziemy do
Łagowa w lubuskim. Kiwacie głową, udając, że wiecie? Albo z
politowaniem, wizualizując już swoją opaleniznę z Tunezji? Uważaj, bo będę Ci zazdrościć!, słyszałam. Kto to
wymyślił, pytali? Koleżanka Anny K. podsunęła miejscówkę i …
tak wyszło. Ruszamy we zestawie czterech dorosłych i troje dzieci. Dzieci bardzo aktywnych, wcześnie wstających, od wózka stroniących. Będą
problemy z jedzeniem, bo ryba z jeziora śmierdzi … rybą, będą
problemy z zachowaniem, bo lepiej pić wodę z jeziora niż nie. Mamy
będą pozwalać dzieciom bawić się granatami i kałasznikowami.
Będzie sielsko i anielsko, bez wszechobecnych urlopowiczów oraz
parawanów.
ŁAGÓW
W
Łagowie
mieszka niecałe dwa tysiące osób. Podobno zimą próżno szukać
ludzi na ulicach. Uwierzcie mi w środku wakacji, nie ma tu nic z
letniej tandety polskich miejscowości wypoczynkowych. Żadnych
straganów, żadnych uporczywych kramów z goframi i lodami, co dwa
metry, żadnego wyjącego z głośników „Despacito”.
Najpierw witają nas lasy, a potem dwa wielkie jeziora:
Łagowskie
i Trześniowskie
(Ciecz), połączone skromnym kanałem, którego pokonanie na rowerze
wodnym okaże się nie lada wyczynem. Będzie więc pływanie,
taplanie, skakanie, nurkowanie, pedałowanie, pluskanie się w
kapoku. Wpadniemy do fantastycznego parku linowego, pojemy lodów rzemieślniczych, zagramy w mini golfa. Jeziora są czyste, szmaragdowe i dość głębokie,
maksymalnie około 60 metrów, co daje im dziesiąte miejsce w
Polsce. Westchnieniom nie będzie końca.
Nad
miastem góruje zamek Joannitów,
oddany za 400 grzywien srebra przez brandenburskiego margrabiego
Ludwika. Od wschodu wjazdu do zamku strzeże Brama Polska
(Poznańska), a od zachodu Marchijska (Berlińska). Między bramami
130 stóp wyznaczało ówczesną wielkość Łagowa. Jak każdy
porządny zamek ma i swojego ducha i to płonącego. W 1820 przybył
do Łagowa pewien urzędnik, nocując na zamku ujrzał w kominku
postać zakonnego rycerza. To komtur Andreas von Schlieben, który
jako pierwszy złamał zakonne śluby (przyklasnęli temu zresztą
zwierzchnicy nie chcąc stracić komturii). Niektóre części zamku
są wręcz idealnym narzędziem do badania męskiej wierności (brama opada z hukiem na niewiernych) a swego czasu też kobiecej czystości (lwy
to stwierdzające wywieziono do Poznania). Całość jest obecnie
hotelem, ale można go zwiedzić z przewodnikiem wieczorem, w każdą
środę i piątek i zajrzeć do komnat komtura, katowni, oraz
przepięknej restauracji skąpanej w zieleni i świetle. Polecam
sezonowe krótkie menu, które nas podjęło między innymi kurkami
na rożne sposoby oraz gęsiną z gruszką i lokalnym winem. Tuż za
zamkiem niewielki park i amfiteatr goszczący w lipcu jeden z
najstarszych festiwali filmowych w Polsce. Za nim ukryta jest dróżka
prowadząca na Sokolą
Górę,
stary ewangelicki cmentarz, połknięty przez las. Bajkowo.
Brama Marchijska |
Brama Polska |
Zamek Joannitów nocą |
Sokola Góra |
MRU
Z cyklu
turystyka niekonwencjonalna. Nasze dzieci po kilku dniach w lubuskim
znalazły sobie dogodny okop i stamtąd obserwowały wroga.
Wyposażone w maskę gazową, dwa karabiny oraz granaty, stanowiły
pierwsze zasieki przed potencjalnym najazdem. Dosłownie przesiąknęły
historiami, których nasłuchały się w czasie dwóch wypraw w rejon
Międzyrzeckiego Rejonu
Umocnionego.
Rejon ten jest drugim w Europie, po Linii Maginota, fragmentem
umocnień, który zdecydowanie wyprzedził współczesne mu czasy pod
względem rozwiązań technicznych. Wśród lasów znajdziemy kopuły
pancerne dla obserwatorów, pancerwerki, jazy, mosty przesuwne.
Traktat Wersalski, który rozbroił Niemcy do 100 tysięcznej armii
miał jednak dziurę. W artykule 180 pozostawione bowiem zdanie,
które pozwalało Rzeszy na „zachowanie
i utrzymywanie w obecnym stanie jej południowych i wschodnich
fortyfikacji”,
czyli de facto także modyfikowanie. Niemcy zaczęli wznosić
umocnienia swojej wschodniej granicy, w pasie tak zwanej Bramy
Berlińskiej od około 1934 roku. Zespół, który zachował się w
rejonie Boryszewa oraz Pniewa, nie został nigdy skończony, ale za
to częściowo testowany przez Sowietów po kątem wytrzymałości.
Pętla Boryszyńska
to dwuipółgodzinny spacer (trasa krótka) podziemnymi
korytarzami, od zburzonego na powierzchni bunkra, poprzez trasę
kolejki, składy amunicji, wystawę czołgów polskich, niemieckich,
brytyjskich i radzieckich. Jeśli będziecie mięć szczęście
spotkacie również nietoperze, które w tych korytarzach mają swoje
miejsca lęgowe oraz zimowe sypialnie. W Pniewie
(grupa warowna
„Scharnhorst”),
również można poszwędać się pod ziemią, ale do zobaczenia są
także makieta obiektu, kilka egzemplarzy sprzętu wojskowego
(haubice, działa polowe, rakietę przeciwlotniczą, kuchnię polową)
przeciwpancerne zapory (smocze zęby).
Pętla Boryszyńska |
Smocze zęby |
Grupa warowna |
JEZIORO NIESŁYSZ
To
trochę jakby przenieść się na Kaszuby, skomentowała Ania. Dziko,
dziko, plaże...no tylko z nazwy chyba, dzikie, wody nieoznaczone,
jakby tylko dla żaglówek i kajaków, ale serio wyglądało pięknie.
Dzieci nie mogły sobie odmówić przyjemności i taplały się w
wodzie oraz przybrzeżnym błotku. My za to nie mogliśmy odmówić
sobie lokalnej rybki: sielawy i okoń, były wyborne.
ZIELONA GÓRA
To był
jedne z tych typowych letnich polskich poranków. Pochmurno i siwo na
niebie, a do tego dziwnie parno. Kierunek Zielona Góra i na początek
Centrum Nauki Keplera, Planetarium Wenus.
Centrum przywitało nas wystawą multimedialną „Układ
Słoneczny”, w tym fantastycznymi wagami. Okazało się, że z moją
wagą idealnie wypadam na Neptunie, jakieś kilkadziesiąt kilo
mniej.
Dzieci
z tatami na seansie o gwiazdach, a my na seansie dla gwiazd w
pobliskiej cukierni Kapricko przy Placu Pocztowym. Miejsce wyglądało
elegancko, ale jadłyśmy już lepsze torciki czekoladowe i bezy.
Sorry!
Spacer
po zielonogórskich uliczkach jest bardzo urokliwy i praktycznie na
każdym kroku towarzyszą nam figurki bachusików
(coś na wzór wrocławskich krasnali). Odpadek, Cekawek, Śpioch.
Wszak to region winiarski! Dzieciom ciężko było sobie wyobrazić,
że kiedyś rynek otoczony był wysokimi murami i … fosą. Piękne
kamieniczki, idealnie dla fotografa zbudowane kościoły, Wieża
Łaziebna, Ratusz z lekko skrzywioną wieżą
i konkatedra pw. św.
Jadwigi.
Snuliśmy się, czasem w deszczu, czasem w słońcu, ganialiśmy osy,
jedliśmy lody pietruszkowo-cytrynowe i szukaliśmy lokalnych win.
Spodziewałam się, że raczej się będą na nas wylewać zewsząd,
ale nie.
Odwiedziliśmy
Muzeum Ziemi Lubuskiej,
które okazało się imprezą z cyklu 3 w 1, bo we wnętrzach
mieściło się jeszcze Muzeum
Wina (jedyne
w kraju) i Muzeum
Tortur.
W tym ostatnim dziewczynka odpadła ze strachu – ścięte głowy
wzbudził nawet mój niesmak. Ale urządzenia typy krzesła
hiszpańskiego, sprawiły, że zwiedzałam ze ściśniętymi
pośladkami.
Wieża Łaziebna |
Muzeum Tortur |
Centrum Keplera |
POZNAŃ
Tę
wizytę nazwę rekonesansem. Na chwilę porzucamy lubuskie i
spełniamy marzenie, chodzące za nami od … kilku lat. Sama
bliskość miejsca (tylko 120 kilometrów), sprawiała, że śliniłyśmy
się jak towrazyszący nam niemowlak. Kierunek Poznań, oczko drzemkowe dla najmłodszego
uczestnika i migiem na Autostradę Wolności. Parking wypatrzyliśmy
już wcześniej, tuż obok Biblioteki Raczyńskich, blisko do Rynku.
A cóż to za miejsce, w moim osobistym rankingu polskich rynków to
numer jeden. Te wąskie, słodko-kolorowe kamieniczki. Szwendamy się
trochę, zdobywamy mapkę. Oglądamy wagę miejską, pręgierz,
Ratusz… . Siadamy na lemoniadę w Weranda Caffe.
Około południa kierujemy się obejrzeć spektakl trykania w
wykonaniu poznańskich koziołków. Niezły tłum na to czekał, ale
sam spektakl...no cóż, zapraszamy do Krakowa na szkolenie gry
hejnału. Emocje jak przy grzybobraniu.
Później
popędziliśmy na lekcję w Rogalowym Muzeum Poznania.
Dzieci w kucharskich czapeczkach, Marcinowi trafił się różowy
fartuszek. To była niezapomniana lekcja wypieków świętomarcińskich przysmaków , prowadzona częściowo po poznańsku, z energią
i wspaniałym humorem.
„W
antrejce na ryczce
Stały pyry w tytce,
Przyszła niuda, spucła pyry
A w wymborku umyła giry”
Stały pyry w tytce,
Przyszła niuda, spucła pyry
A w wymborku umyła giry”
Czy
warto były wydać bejmy? Czy w pieczeniu szczuny były lepsze niż
mele? I co spucnęłyśmy do kawusi?
Teraz
czas na obiad, a skoro w Poznaniu to będą pyry w Pyra Barze.
Polecam, wybór ogromny, ziemniak w plackach, zapiekankach,
zredukowany, starty, gotowany, smażony. Wersje z mięsem i bez.
Wegetariańskie i wegańskie.
Po
obiedzie spacer do Ostrowa Tumskiego, miejsca początku Państwa
Polskiego. Odwiedzamy Bazylikę Archikatedralną świętych Apostołów
Piotra i Pawła. Najcenniejsza jest tutaj Złota Kaplica, miejsce
spoczynku Przemysława II, a podobno także Mieszka I i Bolesława
Chrobrego. Można za pięć złotych oświetlić sobie to miejsce.
Warto.
Tak
naprawdę poza katedrą,
nęciła nas Brama Poznania – centrum interpretacji dziedzictwa.
Nic z tego, w poniedziałki nieczynne. Arrrrghhhh!!!!!!!
Biblioteka Raczyńskich |
To była
prawdziwa gratka, choć komunikacja przebiegała z pewnymi
problemami, telefon zajęty, godzina nie ta, ale udało się. 15
lipca godzina 18.00. Spodziewaliśmy się pofalowanych terenów,
łagodnych pagórków porośniętych winoroślami, a tu prawie
płasko, wokoło nic, żółty dom. Pani Bożena wita nas uśmiechem,
pyta czy zaczynamy do wina, czy od spaceru. Okazuje się, że winnica
powstała około dziesięciu lat temu, kompletnie od zera, zera
wiedzy także. Wszystko sama, metodą prób i błędów. Idziemy
wzdłuż rzędów winorośli, klaszczemy na kłusujące szpaki.
Możemy spróbować owoców. Dużo pytamy, kiedy się zbiera, jak
rośliny wytrzymują mrozy, co to skala Brixa, czemu owoce tylko na
dole, ile win rocznie, jakie, a dlaczego. Okazuje się, że winorośl
jak dziecko wymaga stałej opieki, wstawania w nocy co chwila, palenia ognisk w czasie przymrozków. Ale tam cicho. Totalnie, aż uszy trzeba było
czasem dotykać, bo tak nieswojo.
Degustacja
wina białego i czerwonego. Cytryny i ziemi. Wytrawnie, bardzo, ale
koło domu stoją ule, ma być miód pitny.
All photos by Agata Olejnik. All rights reserved.
Beautiful scenery!
OdpowiedzUsuń51 rzeczy? Mnie zdecydowanie wystarcza jedna, a mianowicie widoki. Są tam piękne widoki i niesamowity klimat. Jest wiele interesujących miejsc, ale to zasługuje na szczególną uwagę.
OdpowiedzUsuń