To jedna z tych pozycji, których
mogłam nigdy nie przeczytać, bo moje wyobrażenie książek
historycznych od lat pozostaje niezmienne: rozłożysty spis dat i
wydarzeń, podany suchym kronikarskim tonem. To prawdopodobnie
uprzedzenie narosłe we mnie w młodości, poprzez wszystkie lekcje
historii już od szkoły podstawowej począwszy. Nie miałam
szczęścia. Nie trafiłam na Hamptona Sidesa, nikt nie potrafił tak jak on opowiadać o przeszłości– mięsiście, treściwie, ale dynamicznie.
Oto relacja z zapomnianej wyprawy
polarnej USS Jeannette. Akcja „W królestwie lodu”
rozgrywa się, na długo zanim wynaleziono radary oraz technologie
kosmiczne. Wiek pozłacany w historii Stanów Zjednoczonych. Aż
trudno sobie wyobrazić, że jeszcze sto czterdzieści lat temu,
powszechne było tak skrzywione wyobrażenie geografii bieguna
północnego. Wierzono w istnienie ciepłych mas wody niesionych tam
prądem Kuro Siwo, w pustą ziemię, czy w Otwarte Morze Polarne.
Biegun miała otaczać ciepła zupa skryta za wieńcem lodowych gór.
Ilości wypraw, które rozbiły się wśród tych glacjalnych skał
nie sposób zliczyć. Jedni próbowali przesmykiem między Kanadą, a
Grenlandią, inni woleli Cieśninę Beringa. Północny kraniec
świata pochłaniał kolejne ofiary, wielu zmarło, wielu ledwo uszło
z życiem. Na próżno, teren pozostawał nieodkryty i … wciąż
tak samo pociągający. Nie liczono się jednak z ryzykiem, szale
przeważał potencjalny sukces.
Stany Zjednoczone młode, pełne energii państwo aspirujące,
kochało zwyciezców.
Nieodkryte, tajemnicze i niosące
sławę tereny zwrócił uwagę James Gordona Bennetta Jr, bogatego
bon vivanta i barwnego właściciela The New York Herald. Był on
przekonany, że gazeta nie tyle powinna przekazywać informacje, ile
je kreować. Tak właśnie zrodziły się poszukiwania Livingstona w
Afryce oraz okupacja Nowego Jorku przez zbiegłe z zoo zwierzęta.
Sporo miejsca poświęcił Sides sponsorowi, ale to dzięki
Bennettowi ta wyprawa się odbyła. Zapewnił finansowanie,
uruchomił znajomości w Waszyngtonie, które nadały rejsowi
specjalną rangę. Jednak prawdziwym bohaterem książki jest George
De Long, młody, ale doświadczony marynarz, uczestnik kilku wypraw
(w tym jednej ratowniczej) w te rejony świata. Prawdziwie
amerykański bohater, mógłby go zagrać Topher Grace w mini serialu Netflixa. Wspaniale zorganizowany, z
zasadami, honorowy, ambitny i prawdziwie oddany załodze i sprawie.
Wyprawa miała wszystko o czym może marzyć podróżnik zdobywca:
pełne sejfy pieniędzy, z rozmysłem skompletowaną załogę, statek
wzmocniony i wyposażony w pierwsze żarówki Edisona, telefoniczne
wariacje Bella, silnik parowy, zapasy jedzenia, alkoholu, soku
cytrynowego, a nawet książek. Imponujące, ale w zderzeniu z
naturą okazało się niczym. Obrana trasa bardzo szybko zamieniła
się w więzienie – dwa lata w bezruchu w nieczułym lodzie. Choć
odwilż ich w końcu uwolniła, ciche przestrzenie Syberii
ostatecznie pokonały … niektórych.
Od początku wiadomo jest, że
podroż nie zakończy się sukcesem, ale poziom napięcia nawet przez
chwilę nie spada. Kilka rozdziałów przygotowujących moment
odbicia od brzegu może irytować swoja skrupulatnością i dbałością
o szczegół. Czytelnik zaczyna przebijać się przez lód zanim
zrobi to załoga. Spokojnie, drugi bieg zostaje włączony po opuszczeniu San Francisco, a
po zatonięciu statku jedziecie na szóstce. To jedna z bardziej
absorbujących i naprawdę fenomenalnie opowiedzianych historii.
Reportaż historyczny, który czyta się jak powieść fabularną.
Anegdoty związane z Bennettem, sugestywne portrety załogi,
melodramatyczne relacje De Longa i jego żony, a nade wszystko trudy
rejsu i przeprawy przez Syberię. Ciężko wyrzucić tę historię z
głowy.
Hampton Sides, W królestwie lodu,
Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2016
Zapowiada się ciekawie, z chęcią przeczytam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, a w wolnej chwili zapraszam do siebie zakladkadoksiazek.pl