Pages

wtorek, 12 listopada 2019

Gyula Krúdy, węgierski skarb



Życie Gyuli Krúdy’ego zaczęło się gdzieś poza małżeńskim łożem, w mezaliansie między ciałami służącej i jej pracodawcy. Nigdy nie odebrał porządnego wykształcenia, zboczył z drogi rodzinnych marzeń o prawniczej sadze. Urodzony w Nyíregyháza, odbierał naukę Podolińcu na Spiszu. Małe ojczyzny zaszywały się w pamięci chłopca. Alkoholik od 16 roku życia, pił regularnie i przesiadywał w karczmach. Milczek i samotnik, a jednak otoczony wianuszkiem wielbicielek, aurą romantycznych pojedynków, zakrapianych imprez, gargantuicznego apetytu na życie. Pisarz o niebywałej wręcz dyscyplinie i płodności literackiej, żyjący od zaliczki do zaliczki lub na kredyt. Do tej pory przetłumaczono na polski niewiele ponad sto stron z ponad kilku tysięcy mniejszych form i kilkudziesięciu powieści! Jeśli ktoś koniecznie potrzebuje wabika w postaci porównania, to Krúdy mógłby być Brunonem Schulzem, ale takim, który zajadał się papryką, wielbił kobiece nogi i potrafił zgrabnie operować humorem, w tym całym obrazie końca świata.

Mówi się, że Krúdy to pisarz „immanentnie węgierski” i to prawda. Jego historie są opowieścią o Węgrach z przeszłości, być może dla wielu, z lepszych czasów. Proza Krúdy’ego krąży po małych madziarskich miasteczkach, po prowincji, która odbija się w pięknych sklepowych witrynach Budapesztu. Tak, Krúdy jest cudownie nostalgiczny i fantastycznie sensualny jeśli chodzi o kobiecie nogi! Największy fetysz pisarza. Nie ma tu nadmiernego romantycznego różu ani kleistej rzewności. Głównymi bohaterami jego historii uczyniono panów, frywolnych, czarujących, lubiących zmysłowe igraszki, ale dalekich od nudy, bo pisarz zapewnił im wystarczające dawki ironii. Gonili oni uciekający czas, z immanentnym poczuciem lęku, może nawet wypalenia. Kobiety to mężatki, opiekunki domowych ognisk, kobiety odważne w marzeniach, nieśmiałe w działaniu. Obiekty analiz, zachwytów, pragnień, wyborów.

Czas u Krúdy’ego jest bardzo giętki. Przeszłość plastycznie miesza się z przyszłością, sen z jawą. Iluzja, rzeczywistość, ludzie, jakieś duchy nie stanowią odrębnych podmiotów. Sytuacje dzieją się czasem obok siebie, ale jakby na innych poziomach, gubią się w zdaniach złożonych i pojawiają w kolejnych rozdziałach lub historiach. Zapachy, dyskretne opisy szczegółów, obserwacja misterna i ubrana w elegancki, kunsztowny język. Krúdy jest mistrzem zdań podrzędnych, „jak gdybów”, skojarzeń i porównań. Szczególnie te ostatnie zachwyciły mnie gęstością, bo każde mogłoby być początkiem zupełnie odrębnych opowieści.

Po drugiej stronie placu w tych dniach wszystko okrywa biały obrus śniegu.
Jakże świeży wydaje się ten śnieg z okna na piętrze! Chciałoby się chwycić i ucałować tę biel, która okryła brzydkie, czarne miasto ukradkiem, na placach, w ciszy świtu. Jakby płynąc nad dachami domów, przemknęły tędy anioły – to z ich skrzydeł płatki śniegu opadły na plac Strzelniczy, zamgloną aleję i pewnie nawet na daleki, niewidoczny lasek...” („Wiejski sen o świcie w Peszcie”)

Zbiór opowiadań w tłumaczeniu Elżbiety Cygielskiej  i Teresy Worowskiej, to kolekcja różnorodna, która świetnie pokazuje kunszt pisarski Kurdy’ego: obrazki z prowincji, rubaszne historie nad garnkiem gulaszu, Peszt z pozycji kanapek, a może surrealizm człowieka ziarna gorczycy. Cała ta kreacja Kurdy’ego jest specyficzna, jedwabista, nieco kapryśna, z parodystycznym zacięciem i przewrotnym tonem.

Gyula Krúdy „Miasto uśpionych kobiet”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2019

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz