Książka
wciąga mnie od pierwszych stron, jak mało która. Świetnie zarzucony haczyk. Oto
mamy śledczego Ding Gou’era, który zostaje wysłany przez prokuraturę do kopalni
Luo Sha aby przeprowadzić dochodzenie o domniemanych przypadkach kanibalizmu wśród
wysokich rangą urzędników państwowych. Alkoholandia (prowincja do której się udaje)
wita go niczym innym jak drinkami wg dewizy „…
nie wychylisz trzech kielichów, to zły będziesz jak licho!”. A później jest
tych kieliszków tylko więcej i więcej - maotai, wino Tonghuashan, piwo Qingdao
etc.. Opary alkoholu zaczynaj buchać ze stron książki i otaczać czytelnika.
Delirium. Omamy układają w głowie śledczego wizje. Co jest snem a co jawą? Im
bardziej zagłębiamy się w książkę tym bardziej intryga się rozmywa. Co jest prawdą
a co jest alkoholowym majakiem? Zanurzamy się wraz z Ding Gou’erem w otchłani chińskiej egzotyki, tak
różnej od zachodniej. Oprócz alkoholu kosztujemy zaskakująco dziwnych potraw.
Zaczynamy od lotosowego dziecka (prawdziwego?),
„smoka i feniksa w szczęśliwym połączeniu”, a kończymy na zupie z gniazd
salangany złocistej. Jakkolwiek obrzydliwe mogą wydawać się te potrawy to jedno
trzeba oddać autorowi - pisze o nich pięknie i przekracza wszelkie granice
absurdu. Dodatkowo spotykane postaci wydają się być wyjęte z albumu „Freaks,
Geeks, and Strange Girls”
Teddiego Varndella – karzeł Yu Yichi, demoniczny chłopiec to tylko jedni z wielu. Płaszczyk
surrealizmu demaskuje okrutną rzeczywistość Chin: nierówności społeczne, uprzywilejowanie
urzędników partyjnych, biedę, cenzurę.
To co
mnie ujęło w książce to jej konstrukcja. Na jednej płaszczyźnie funkcjonuje
śledztwo Ding Gou’era, listy między Mo Yanem a początkującym pisarzem Li Yidou i
opowiadania tego ostatniego. Trzy
równoległe historie o wielu wspólnych wątkach. Pytanie: która inspiruje którą? Literatura
z gatunku eksperymentalnych - kilka
planów, język potoczny wymieszany z literackim, elementy surrealizmu,
naturalizmu i oniryzmu. Dodatkowo pastisz i trawestacje sprawiają, że czytelnik
poddaje się grze prowadzonej przez autora. W historię powplatano imiona i
nazwiska prawdziwych i wyimaginowanych bohaterów. Sensacja miesza się z
kryminałem i epistołą, a wszystko to podlega dekonstrukcji. Nic innowacyjnego,
ale bez wątpienia elementy te potęgują moc książki na początku. W połowie jednak
zabawa konwencjami staje się męcząca i przysłania historię. To co wydało mi się
„Hitchcockowym otwarciem” nagle straciło moc. Zaczęłam się zastanawiać: po co
autor napisał tę książkę? Dokąd idziemy panie Mo Yan?
To moje
pierwsze spotkanie z autorem. Do przeczytania „Krainy wódki” skusiły mnie porównania
z Màrquezem i Kafką, które teraz wydają się grubą przesadą. A Literacka Nagroda
Nobla? Już dawno przestała być „literacką” a stała się „pokojową”
Naprawdę zachęcająco! Pierwszy akapit od razu czyni mnie sytym, odurzonym i napojonym. To prawie jak szczęśliwym być:)Percepcja oparów tej jakże smacznej krytyki i zbliżająca się pora obiadowa sprawiają że owe "lotosowe dziecko" przybiera dla mnie zupełnie innego wymiaru. Zapytanie żony co dziś będzie na obiad czyni mnie - przez ową lekturę - lękliwym:)Ale smacznie...będzie?! Gratuluje.
OdpowiedzUsuńDrugi zaś akapit...no cóż nie zrozumiałem 3 słów.Przyznaję się.Tych trudnych (nie powiem których:) zaburzyło to trochę mój proces zrozumienia:)Teraz już...znam, po dogłębnej analizie przeglądarki:) Było warto. Tak trzymaj!
Przynaję sie ksiązkę skonczyłam czytac na stronie osiemdziesiątej, ale przyrzekam dokończę chociaż będzie trudno.Myślę ze będę często wracała do Twojej opinii aby przez nią przebrnąc.Ale potrafisz zachęcic!!! pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrawda! Potrafiz zachecic, wybieram sie do ksiegarni, to bedzie namoj liscie :
OdpowiedzUsuń