Nathan Milstein gra Sonatę A-dur op. 47 Beethovena zwaną
„Kreutzerowską”. Początek - wspaniale żywiołowe
solo skrzypiec przy delikatnym akompaniamencie fortepianu, później tempo opada,
aby rozbrzmieć zachwycającym presto na zakończenie.
Takie samo tempo ma nowela Lwa Tołstoja, która swój tytułu
zaczerpnęła od tego właśnie utworu. Historia dość prosta: pasażerowie pociągu rozmawiają
o małżeństwie i o sytuacji kobiety i mężczyzny. Temat ten podejmuje, siedzący z
boku siwy pan. Tak poznajemy Wasilija Pozdnyszewa. Zabójcę. Jego - w zasadzie -
monolog wypełniający resztę utworu pełen jest przemyśleń na temat ludzkiej
natury, związków, zepsucia, obyczajowości XX wieku. Oto opowieść o małżeństwie.
O początkowej słodyczy i namiętności. „Zdumiewające,
jak zupełne bywa złudzenie, że piękno jest dobrem” [33] O dzieciach i macierzyństwie.
O oddalaniu się. O tej jednej myśli, która wyzwala zazdrość, furię i prowadzi
do upadku i tragicznego finału. O godności. Prawdziwy tygiel emocjonalny.
Ponadczasowy moralitet. Jak krótkie, szarpane cięcia smyczek na strunach
skrzypiec, równie mocno dotyka nas historia Pozdnyszewa. Ostre słowa ranią. Jest surowo. Boleśnie
i oburzająco. Prawdziwie, bez zbędnego lukru i taniego usprawiedliwiania.
Lew Tołstoj, „Sonata
Kreutzerowska” Wydawnictwo Znak, Kraków 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz