„Zakochana dziewczyna nie ma wolnego wyboru,
ale źródło błędu jest w niej samej.” H.J. „Portret damy”
15
kwietnia minęła 170 rocznica urodzin Henry’ego Jamesa, wybitnego amerykańskiego
pisarza, krytyka i teoretyka literatury. Postanowiłam to na swój sposób uczcić
i sięgnęłam po „Dom na Placu Waszyngtona”.
Nowy
Jork, końca XIX wieku. Poznajemy rodzinę doktora Augustyna Slopera. Córkę
Katarzynę, siostry Elżbietę Almond i Lawinię Penniman. Matka dziewczynki zmarła
tydzień po porodzie i od szesnastego roku życia jej wychowaniem zajmuje się owdowiała
ciotka Lawinia - kobieta o dość romantyczno-sentymentalnym usposobieniu,
lubująca się w tajemnicach i sekretach.
Dla pewnego
siebie i odnoszącego sukcesy doktora Slopera córka jest rozczarowaniem, pod
każdym względem - przez swoją
pospolitość, brak urody i bystrości, przesłodzoną dobroć, uległość. Aż pewnego
dnia, tą zgoła nieciekawą panną interesuje się przystojny i inteligentny
Maurycy Townsend. Świetna partia, gdyby nie fakt, że jest bez grosza, bez pracy
a co gorsza ma niezbyt dobrą reputację. Nie trudno sobie wyobrazić, jakie
emocje i zachwyt wywołuje on u Katarzyny. I tu zaczyna się cała historia.
Książka
skromna, tak rozmiarami jak i zróżnicowaniem fabuły. W zasadzie kameralna.
Prosty język, żadnych dekonstrukcji. Narracja surowa, z dystansem, momentami
sucha relacja. Współczesny czytelnik może odebrać tę powieści jako nudną i
trącącą tanim romantyzmem. Dla mnie jest tu prawdziwa kopalnia ludzkich emocji,
doznań, moralnych problemów. Nie bez kozery nazywa się Henry’ego Jamesa
mistrzem i twórcą nowoczesnej powieści psychologicznej. Przez większą część
książki krzyczę do Katarzyny – „Ocknij się!” albo „Zareaguj!”. Jej bierność,
jej milczenie są nie do zniesienia. Szkoda mi jej - niezwykle nieśmiała i
bezgranicznie oddana ojcu musi wybierać między nim a ukochanym. Postępuje tak, aby zadowolić każdego, licząc na szczęście w miłości, tak naprawdę traci na nie szansę. Właściwie mamy tu opis nie związku dwojga ludzi ale istny czworokąt:
dominujący ojciec, starający się zrobić co w jego mocy, aby udaremnić małżeństwo;
Lawinia, próbująca nieudolnie pomóc (?), matacząca i wtrącająca swoje trzy
grosze; Maurycy, choć bystry, to w rezultacie nie potrafi podjąć decyzji, swoje
życie rozmienia na drobne, tracąc perspektywy. I w końcu Katarzyna… . Tylko ona
zyskuje. Zyskuje siłę i dojrzałość, wygrywa z najtrudniejszym przeciwnikiem – sobą.
Książka
obnaża fałsz i zakłamanie klasy średniej w Stanach Zjednoczonych. Cały szereg
konwenansów i bon ton skrzętnie skrywają oziębłość uczuciową, wyrachowanie, bezwzględność,
interesowność. Choć minęły już 133 lata od jej wydania, to jest wciąż aktualna. Ludzkie rozterki moralne, sytuacje są jak żywcem wyjęte z otaczającej
mnie rzeczywistości.
Henry James, „Dom na Placu Waszyngtona”, Państwowy
Instytut Wydawniczy, warszawa 1974
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz