Był kiedyś taki sen. Sen o złocie
i bogactwach, o skarbach i magicznym El Dorado. Sen ten był chciwy i
bezlitosny, niszczący, mordujący. Sen władzy, dominacji i potęgi. Horror, który
odebrał wszystko ludom zamieszkującym dolinę Anahuac, zburzył wielkie i piękne
miasta, sprawił, że świątynie, lasy, jeziora spłynęły krwią. Przepowiednia stawała
się ciałem i napełnił serca Mexików po trosze radością, po trosze lękiem. Czy
oto powraca bóg-opiekun Quetzalcoatl? Wielki
Upierzony Wąż, potężny i wieczny, władca idealny. Kiedyś wzięty podstępem upił się,
wpadł w szał i zmusił do współżycia swoją siostrę. Po tym występku odszedł
zawstydzony, umarł i rozbłysnął na niebie jako Gwiazda Poranna. Od tego momentu
wszyscy oczekiwali jego powrotu. „Powrócę w roku jednej trzciny i przywrócę
swoje panowanie. Nastanie wtedy czas wielkiego cierpienia ludzi.” Sen stał się jawą w XVI wieku,
kiedy przybyli Hiszpanie pod wodzą Hernana Cortesa, przywódcy dzielnego, urodzonego
zwycięzcy i stratega, indywidualisty bez skrupułów. To on w imieniu Karola V
zagarnie ziemie, podbije ludy i zbierze daniny. Mexikowie byli głęboko wierzący
i całkowicie podporządkowali swoje życie bogom. Magia odgrywała u nich kluczową
rolę, a znaki na niebie i ziemi wyznaczały cykl dnia, tygodnia i życia. Los
odczytywany z ziaren kukurydzy, zaćmień słońca i księżyca, komet. Magia zamknęła
Indian w świecie, który poddawał się boskim wyrokom Króla Słońce. Wizja i losy
świata były u Azteków na wskroś tragiczne: pierwsze słońce pożarły jaguary,
drugie zmiótł wiatr, trzecie strawił ogień niebiański, czwarte zalała woda i w
końcu piąte miało paść ofiarą trzęsienia ziemi. Każdy koniec pięćdziesięciodwuletniego
cyklu kalendarzowego wieścił koniec świata. Bogowie uczestniczyli w życiu ludzi. Byli groźni
i zsyłali okrutne kary. Ich wizerunki napawały lekiem i obrzydzeniem. Przybycie
Hiszpanów wpisało się w legendę powrotu Quetzalcoatla, tak, że stali się teules. Potężny Montezuma, władca
absolutny, bóg, na którego twarz nie wolno było patrzeć, poddał się, oddał całe
bogactwo, gościł najeźdźców, a do hiszpańskich skarbców płynęły rzeki turkusu,
jadeitu, obsydianu oraz złota. Złoto to „ekskrementy
bogów, odpady nic więcej” i należą
się one bogom, oddawał je więc bez żalu, w zamian za zielone, migoczące
kryształki… .
Ale jak podbić te ziemie z garstką
żołnierzy? Żadne arkebuzy nie rozgromią
świetnie wyszkolonej, nieustraszonej armii Azteków, nie wystarczy
kawaleria i artyleria – Cortés zdał sobie z tego szybko sprawę. Musiał
negocjować. To siła słowa dokonała cudów, to słowo, pozwoliło mu dzielić Indian i
zdobywać poparcie, podburzając przeciwko tyranii Montezumy i kładąc kres świetności Tenochtiltlan.
„Bez słów, bez języka, bez mowy nie
będzie przedsięwzięcia, a bez przedsięwzięcia nie będzie konkwisty”.[49]
Pomocą służyli tłumacze - Gerónimo de Aguilar i Malinalli,
która wywodziła się z plemienia Nahuna. Jej matka, po śmierci ojca, wyszła ponownie za
mąż, a córkę sprzedała jako niewolnicę, która została podarowana Cortesowi.
Była piękna i inteligentna i mówiła językiem nahualt. Ona, ochrzczona imieniem
Marina, „ta, która przybywa z morza”
i Cortés, „ogień. Stała się jego językiem, jego kochanką, powiernicą, jego
służącą, matką jego syna. Była między nimi głęboka przynależność. Malinalli odkrywała
tajemnice magicznego świata Indian i pomagała go odczytywać. Posiadła niezwykłą
broń - ”słowo koloruje pamięć”. Miała
ogromną moc, mogła interpretować zdania, wypowiedzi, zmieniać dzięki temu bieg
zdarzeń, ostrzegać lub zaniechać. Wielu historyków twierdzi, że to jej (i Bogu)
Cortés zawdzięcza udany podbój. Książka Laury Esquivel „Malinche. Malarka słów” wydana przez wydawnictwo Znak, przybliża
jej historię. Dla wielu współczesnych Meksykanów Marina symbolizuje zdradę. Ale
czy interpretacja może być taka prosta? Czy niewolnik mógł wyrazić swoją
opinię? Miał być przecież bezwarunkowo posłuszny swojemu panu. Ona taka była:
niezłomna, niestrudzona, wierna. Od małego babka wpajała jej siłę i
niezależność, o którą później cały czas walczyła. Chciała być wolna, a służba
miła jej tą wolność zwrócić. Książka Esquivel próbuje przedstawić historię
konkwisty z punktu widzenia Mariny i moim zdaniem zrehabilitować ją, przedstawiać
wewnętrzne rozterki kobiety, jej przemyślenia, motywy działania. Być może bez
niej podbój mógłby mieć znacznie krwawszy przebieg?
Laura Esquivel
kojarzy mi się z przepięknymi „Przepiórkami
w płatkach róż” i to, co musze jej oddać to fakt, że potrafi malować
językiem. Jej opisy są absolutnie bajkowe, plastyczne i wspaniale poetyckie, a
jej metafory i porównania, momentami zaskakujące. Czytelnik wącha, smakuje,
czuje krople deszczu, zanurza się w gęstwinie lasu. Styl „Malinche…” kojarzył mi się z lirycznością i kwiecistością języka
charakterystyczną dla utworów Azteków. To trochę jakby ballada, a może pieśń,
na pewno nie tradycyjna narracja. Prawdziwa uczta zmysłów. W najnowszej książce
udało się Esquivel zbalansować historię i literaturę, choć momentami trochę
sztucznie brzmiały fragmenty biograficzne na tle namalowanego z rozmachem
egzotycznego obrazu. Przeskoki czasowe, sprawiały, że czułam jakby coś mi
umykało, albo że narracja nie jest spójna. Dodatkowo postacie w książkach
Esquivel są ulotne, są chwilami jak duchy, są odległe i miało wiarygodne.
Malinalli jawi się jako kobieta odważna, wierna, bardzo emocjonalna
i uduchowiona, przeżywająca świata przez pryzmat religii i wierzeń, momentami
uroczo naiwna w swoim postrzeganiu świata. Złapana w pułapce dualizmu, musi
wybierać podbój albo asymilację, wolność albo życie z Cortesem, moc słów lub
magię milczenia. Romantyczny wybór, bez wyjścia.
Ładnie to napisałaś. Ja nie potrafiłam znaleźć słów, żeby opisać tę książkę - była jak dla mnie za bardzo mityczna, nierealna
OdpowiedzUsuńW najnowszych Wysokich Obcasach jest artykuł o Laurze Esquivel, polecam, ciekawy (choć nie tak jak ten o Gali, żonie Daliego, ten powala!) , przeczytałam i skojarzyłam, że Ty tez pisałaś o Malinche :) Ale po Twojej recenzji mam większą ochotę na Przepiórki...
OdpowiedzUsuńBardzo wynudziłam się czytając tę powieść, jedynie wątki powrotu Malinche do dzieciństwa były interesujące. Świetnie ją opisałaś.
OdpowiedzUsuń