„… będziecie mieszkać w namiotach przez całe życie,
abyście długo żyli na ziemi, na której jesteście wędrowcami.”
Bruce Chatwin to wyjątkowy
człowiek i wspaniały pisarz, mówi się, że jeden z bardziej wpływowych twórców naszych
czasów. Pochodził z Sheffield w Anglii, jako nastolatek rozpoczął pracę w domu
aukcyjnym Sotheby’s specjalizując się w antykach i malarstwie impresjonistów,
potem miał przelotny romans z archeologią, pracował jako dziennikarz w „The Sunday Times”. Podróżnik i pisarz. Gwiazda
pozostająca jednocześnie zagadką. Żonaty dwadzieścia trzy lata, zniewieściały,
humorzasty, szukający samotności, uciekający w romanse z mężczyznami. Zmarł
młodo, w wieku czterdziestu ośmiu lat, w wyniku obniżonej odporności organizmu.
Jego życie naznaczył polimorficzny wręcz nomadyzm. Mając ojca w marynarce
wojennej, mały Bruce pomieszkiwał z mamą u krewnych i przyjaciół, później
zafascynował się atlasami i wymyślaniem niezwykłych historii, czym skazał się
na wykluczenie z grupy przez inne dzieci. Zaczął wierzyć, że ludzie mają „wewnętrzną potrzebę czy instynkt migracyjny,
który wraz ze zmianami pór roku zmusza (…) do pokonywania wielkich przestrzeni.”
Ta myśl zdominowała cały wydany pośmiertnie zbiór pod tytułem „Anatomia niepokoju”.
Chatwin poszukuje źródeł nomadyzmu,
tego impulsu, tego magnesu, który każe nam opuszczać dom, co więcej, który
sprawia, że nie chcemy się nigdzie zadomowić. Jego twórczość to kombinacja
doświadczenia, mitu, mistyfikacji i poszukiwań. A ta książka, to kolekcja niepublikowanych
wcześniej esejów, szkiców z podróży, opowiadań, recenzji i rozważań. Dla kogoś,
kto spotyka Chatwina po raz pierwszy to dobra lektura. Taka próbka twórczości. Pięć
części, kolejność czytania nie ma znaczenia. Wsiadamy do wybranego przedziału i
ruszamy. W pierwszej, osobistej, pisze o swoim życiu i metodzie pisarskiej. W
drugiej jest cykl opowiadań z pogranicza beletrystyki i reportażu, gdzie, jak u
Borgesa, historia splata się z wyobrażeniem. Przebrnęłam szybko niesiona na
skrzydłach lekkiego pióra Chatwina. Cudnie. „Mleko” zachwyca zmysłowością i subtelnością, a fragment o Timbuktu obnaża
mit i tajemnicę miasta, brutalnie. Wprowadzenie alter ego autora wzmaga przyjemność lektury. Trzecia część to jakby
szkic książki, którą chciał napisać o nomadyzmie, ustosunkować się do myśli Pascala
„o człowieku niezdolnym spokojnie
usiedzieć w pokoju”. Dużo tu rozważań o kulturze i cywilizacji, o tym jak
się ścierają i oddziałują na siebie. Czas na odpoczynek w podróży. Kartki
odwracam się coraz wolniej, więcej czasu potrzeba, żeby pomyśleć, co autor miał
na myśli. Rozpraszam się. Jak dla mnie za dużo cytatów, odwołań, przemyślenia czasami
płytkie, ale może to tylko taki szkic, burza myśli? Coś jakby uwiera. Czwarta część
to recenzje, a piąta rozważania o sztuce. Recenzja biografii Roberta Louisa
Stevensona jak dla mnie niezwykła, jakby Chatwin pisał ją na nowo, jakby pisał
o sobie, bo emanuje z niej empatia. Uderza wspaniały dar obserwacji pisarza, umiejętność
analitycznego myślenia i skrupulatność.
Trudno tą książkę jednoznacznie
zakwalifikować. Od najbardziej oddalonych i najmniej znanych miejsc na świecie,
poprzez sztukę, po rozważania natury antropologiczno-filozoficznej. Wszystko
opowiadane z literacką wrażliwością, daleką od typowej podróżniczej narracji. Czuć
głód wędrówki, bo chociaż pisarz znalazła miejsce, w którym „może powiesić kapelusz” to wysuwa
kolejne argumenty, wspierające nomadyczny tryb życia. Czuć niepokój. I chociaż
jest inteligentnie, błyskotliwie i bezpretensjonalnie, choć widać wspaniały
talent do snucia opowieści i potwierdzenie, że wielka narracja wciąż jest
obecna, to książka jest nierówna, a teksty nie trzymają wspólnego poziomu. Być może
w innym kontekście łatwiej byłoby niektóre z nich odczytać i nie nudzić się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz