Sięgając po książki autorów, którym przyznano literackie
wyróżnienia, mamy określone wymagania. Ja niezmiennie oczekuję zaskoczenia, wstrząsu,
chcę być bulwersowana, wzruszana, poruszana, gorszona i czuć, że czytam coś absolutnie
wyjątkowego. Czy tak będzie z Alice Munro? Dostała wszakże Bookera, a w tym
roku Nobla. I choć do literackich nagród staram się mieć pewien dystans, to
wciąż się łudzę, że mają one sens. Zobaczmy.
Munro nazywana jest Czechowem w spódnicy i sam fakt, że
wybrała krótką formę, zamiast opasłych tomów i cykli powieściowych, uważam za sporą
odwagę, szczególnie w obecnych czasach. Na pierwsze spotkanie z autorką wybrałam
„The bear came over the mountain”. Wybieram tekst w oryginale. Chcę go poczuć na skórze bez filtra tłumaczenia. Opowiadanie
wydrukowano po raz pierwszy w 1999 roku w magazynie The New Yorker, a później
w zbiorze „Hateship, Friendship, Courtship, Loveship, Marriage” (wyd.
pol. Kocha, lubi, szanuje…).
Akcja toczy się w Kanadzie, gdzieś nad Georgian Bay w
prowincji Ontario, gdzie mieszka starzejące
się małżeństwo - Grant i Fiona. On był profesorem literatury, ona prowadziła
dom. Spędzili już wspólnie czterdzieści pięć lat. Pewnego dnia w ich posiadłości
pojawiają się niezliczone ilości żółtych karteczek poprzylepianych na meblach,
frontach szafek, szufladach. Potem przychodzą pytania o sprawy, ludzi, postacie,
które dawno już odeszły, umarły. To zwiastuny choroby, nienazwanej - może Alzheimer,
może demencja, może SM … . Grant postanawia umieścić Fionę w placówce
opiekuńczej Meadowlake i zgodnie z regułami nie może się z nią kontaktować
przez pierwszy miesiąc. Takie środki profilaktyczne, mające pomóc Fionie przywyknąć
do nowego otoczenia, zapobiec ciągłym łzom i wzruszeniom. Kiedy Grant wraca po
tym czasie, znajduje swoją żonę zaprzyjaźnioną z mężczyzną imieniem Aubrey, którego Fiona
bierze za dawnego znajomego. To wygląda na coś więcej niż przyjaźń, takie
nagłe, silne przywiązanie, które zaskakuje Granta. Jak to możliwe? Budzą się w
nim wspomnienia o własnych romansach, skokach w bok. Czy to odwet? Fiona wydaje
się taka szczęśliwa. Niestety okazuje się, że Aubrey przebywa w domu opieki
tymczasowo i po pewnym czasie zabiera go stamtąd żona, Marian. Fiona jest załamana,
traci na wadze, przestaje chodzić, siedzi w fotelu zapatrzona w dal. Po woli znika.
Grant postanawia odnaleźć Marian i namówić ją, aby na stałe zostawiła męża w Meadowlake.
Niestety finanse nie pozwolą jej na to, musiałaby sprzedać dom. A jednak, coś
sprawia, że Grant przywozi Aubery’a z powrotem, ale Fiona zdaje się go już nie kojarzyć,
za to pamięta znowu Granta. Historia jakich wiele. Już Nicholas Spark pisał o tym w „Pamiętniku”. Gdybym teraz skończyła
recenzję wyrządziłabym ogromną krzywdę prozie Munro. Dlaczego? Bo to cudowny
utwór. Pod każdym względem zaskakujący. Przede wszystkim tempo czytania. Niespieszne. Po drugie,
sposób pisania, jest jak obieranie jakiegoś warzywa – warstwa po warstwie
obnażone zostają różne ludzkie zachowania, tajemnice, myśli. Wszystko przedstawione
bez zbędnej empatii i komentarza, podane czytelnikowi tak, aby musiał myśleć,
prowokując w nim lawinę wewnętrznych pytań. Prosta historia, kryje w sobie kolejne
warstwy znaczeń. Z takiego jednego opowiadania, można by rozpisać kilka
powieści. I to jest właśnie cudowne, że po skończeniu czytania, myśli wciąż powracają
do tej pozycji. Czy to historia związku? Czy to analiza psychiki mężczyzny, a może właściwie kobiety? Dlaczego Grant oddał żonę do placówki? Czy zdradzi ponownie? Czemu tak postępuje? Co stanie się z
Marian? To, co mnie również … uwiodło, to fakt, że zupełnie jak w życiu nie ma tu
jednoznaczności. Nic nie jest po prostu czarne lub białe. I to jest naprawdę niezwykłe, bo Munro udowadnia, że najprostsze
rozwiązania są najlepsze. Próżno szukać u niej wyszukanych metafor,
plastycznego języka i postmodernistycznych zabiegów. Jej proza jest zwykła, ale niebanalna, a przez to naprawdę bliska czytajacemu. Prostota, klarowność,
precyzja słowa to jedyny zabieg jaki stosuje. Oto mamy typową codzienność i chwile ważne dla
samych bohaterów. Zdaje się, że małżeństwo prowadzi przeciętne, szczęśliwe
życie, a tymczasem pełno w nim wstydliwych sekretów. Cieszę sie, że literatura realistyczna żyje i to w takim wydaniu.
Tytuł w języku angielskim to pierwsze słowa piosenki dla
dzieci o niedźwiedziu, któremu udało się przejść na drugą stronę góry, aby odkryć
…, że jest tam po prostu druga strona góry. Czy tak prosta piosenka w zestawieniu
z tematem o starzeniu się nie nabiera lekko opresyjnego charakteru? Być może. Ale
być może tytuł nadaje tej historii kolejny wymiar. Jestem bardzo zaskoczona. Brawo!
Przeczytałam trzy tomy opowiadań Munro (wydane w języku polskim) i już po pierwszym uznałam, że Nobel się tej pisarce należy...
OdpowiedzUsuńLubię!
OdpowiedzUsuń