Pages

czwartek, 17 października 2013

Kalkwerk


Pisać o Thomasie Bernhardt’cie i jego twórczości nie jest łatwo, tak jak nie jest łatwo ją czytać i rozumieć. Żeby znaleźć klucz do tej prozy, trzeba najpierw spojrzeć na życie autora, naznaczone ponad wszystko ciężką chorobą, pobytami w szpitalu i kontemplowaniem życia z pozycji wiecznego pacjenta. A z drugiej strony trzeba zrozumieć jego stosunek do własnej ojczyzny, o której mówił, że nigdy nie odpokutowała swojej roli w czasie II wojny światowej oraz narodowosocjalistycznej przeszłości. W testamencie zabronił publikacji i wystawiania swych dzieł w Austrii do 2059 roku, czyli do wygaśnięcia praw autorskich. I po trzecie trzeba znać jego postawę jako artysty. „(…) nienawidzi wszystkiego, co układne, dziesiątki lat życia nauczyło go nienawidzić wszystkiego, co układne, wszystkiego, co jest formą, nienawidzić również wszystkiego, co uważa się za uprzedzającą układność między ludźmi (…)”. Thomas Bernhardt to taki pisarz z gatunku enfent terrible, a może bardziej Nestbeschmutzer. Przekorny i zbuntowany. Jego wypowiedzi zawsze były sprzeciwem wobec ogółu, były wyjściem z mroku konformizmu i wykrzyczeniem tego, co publicznie było (jest) piętnowane, co niewygodne i niedopuszczalne. Dobrze wiemy, że nie jest to łatwe, szczególnie jeśli w podświadomości majaczy wizja odrzucenia, wykluczenia z grupy, wszakże człowiek to istota społeczna. W Polsce Bernhardt jest stosunkowo mało znany. Jego głównym propagatorem oraz znawcą jest Krystian Lupa, którego „Kalkwerk”, wystawiony w 1992 roku, został okrzyknięty reżyserskim arcydziełem, traktatem metafizycznym, stawiającym podstawowe pytania dotyczące człowieka, doświadczania życia, kwestii związanych ze sztuką i rolą artysty.

Tytułowy Kalkwerk to przestronny dom w starym nieczynnym wapienniku, położony  na uboczu, z dala od cywilizacji, otoczony krzakami, drzewami. „W przypadku zbrodni krzyczenie jest bez sensu, bo i tak nie zostanie się usłyszanym. Tartak nie leży w zasięgu głosu, gospoda również nie leży w zasięgu głosu, żaden człowiek nie znajduje się w zasięgu głosu.” Ta cisza ma sprzyjać tworzeniu, koncentracji, spisywaniu pewnego studium naukowego poświęconego słuchowi, nad którym pracuje główny bohater, Konrad. Jest on indywidualistą, którego nadwrażliwość wpędza stopniowo w obłędne koło, do tego, ta jego skumulowana agresja i niemoc twórcza, przecież latami próbuje przelać na papier ukształtowane w głowie studium, bez skutku. Razem z nim do rezydencji przenosi się niepełnosprawna żona, siedząca na wózku inwalidzkim, niema obserwatorka poczynań męża, który zupełnie się z nią nie liczy, a w wigilijną noc … zabija strzałem w głowę. Dlaczego? To nie będzie takie proste do wyjaśnienia, bo chociaż podejrzany natychmiast się przyznaje do winy i pokornie rusza do więzienia, to o tym, co stało się w noc morderstwa, a raczej o tym co działo się przed nią, czytelnik dowiaduje się z wielu sprzecznych źródeł. To właśnie charakterystyczny styl Bernharda: monolog bohatera, który przedstawia pewien pogląd na świat. Niby nic nadzwyczajnego, ale ten monolog skąpany jest w morzu dialogów, relacji, tyrad, jakby nagle rozśpiewał się chór z antycznej tragedii, ale każdy jego członek na własną nutę. Prawdziwy potok słów. W Kalkwerk narrator pojawia się tylko kilka razy, po to, aby zrelacjonować wypowiedzi kilku bohaterów, bez oceny i bez komentarza. Czytelnik dostaje więc warianty, różne perspektywy… jest prowokowany i zaczepiany, aż do bólu. Dosłownie. Bernhardt dodatkowo stosuje technikę multiplikacji, powtarza słowa, zdania, konkluzje. Nic nie jest pewne, prawda o drugim człowieku jest względna. Przyglądamy się małżeństwu Konradów – dominującemu, owładniętemu obsesją mężowi i kalekiej żonie, podmiotowi jego szalonych, okrutnych, sadystycznych eksperymentów. Czy aby na pewno? Czy Konradowi należy przykleić etykietę mordercy? A może raczej geniusza? Czy faktycznie pastwi się na żoną, przecież niektóre źródła mówią o tym jaki był opiekuńczy? Może ona wykorzystuje swoje kalectwo? Momentami czujemy zażenowanie przyglądając się temu związkowi, na wskroś tragicznemu. Atmosfera Kalkwerk w połączeniu z takim stylem pisarskim, osacza czytelnika. Zostajemy zamknięci w hermetycznym pudełku. Mimo przestronności budynku, pustych pokoi wiejących pustką, czujemy ścisk, duszność i wydajemy, co chwila klaustrofobiczny krzyk. „Wybrać się do Kalkwerk, znaczy wpaść po prostu w pułapkę.” Do tego brak chronologii i zamienienie miejscami przyczyny i skutku. Zabiegi iście genialne, ale męczące.

Miejcie się na baczności, to nie jest kryminał. Proza Bernharda wymyka się jednoznacznym interpretacjom. To trudna, wymagająca i ambitna pozycja. Zapamiętajcie słowo „względność” sięgając po tą książkę. Bernhard uświadamia nam również, jak duża jest przepaść między intencjami artysty, skomplikowanym procesem twórczym , a tym jak odbierze go społeczeństwo. Widzi swoja niemoc. Swoją? Może raczej całego procesu twórczego. Signum temporis. Czy nie miał racji mówiąc „ (…) człowiekiem już nie można wstrząsnąć, to oczywiście znak naszych czasów, że nie można nim i w ogóle już niczym wstrząsnąć.”.  








Thomas BernhardtKalkwerk”, Wydawnictwo Officyna, Łódź 2010

1 komentarz: