Malinowa okładka
z cieniami twarzy męskiej i żeńskiej, a w nie wrysowana gałąź z odlatującym
ptakiem. „Rozstanie to żądanie
przestrzeni, wyraz potrzeby odzyskania poczucia całości jako jednostka.”
mówi autorka. Ta książka jest zapisem jej drogi, odczuć i zmagań po rozwodzie,
w nowej/starej rzeczywistości, w pustce i wyrwie, która powstała. Subiektywnie.
Intymnie. Nie ma tu powodów i rozdrapywania ran, przypisywania winy. W
założeniu, książka ma być przedstawieniem prawdy, znalezieniem odpowiedzi na
pytanie „dlaczego?” i „co dalej?”. Powstaje zatem dość ciekawy esej
o kulturze, archetypach, kobiecości i naszych rolach życiowych determinowanych
społecznie. Nie jest to poradnik. Nie jest to manifest feminizmu, o nie,
feminizm jest tu wyśmiany. To raczej próba odzyskania siebie na nowo,
zanalizowania tego, co było, żeby móc wstać z kolan i znowu po prostu … żyć. Bo,
co ma życie teraz w ofercie? Czy człowiek ma siłę przyjąć cokolwiek będzie? Sam
musi okiełznać chaos jaki wyłonił się PO. A do tego są dzieci, jest rodzina, są
przyjaciele. Jak wytłumaczyć to córkom? Jak dzielić dom na pół? Gdzie pójść,
żeby nie widzieć wszędzie okruchów wspomnień i skojarzeń? Paradoks, który mnie przeraża:
mały świat się wali, ale ten sam świat w skali makro idzie dalej i nawet nie
próbuje pochylić się na tą mikro porażką, w obliczu której, aż chce się ukryć,
być niewidzialnym, chce się zgasić światło, odseparować. Z czasem przychodzą
chłodne refleksje - o opresyjnym charakterze małżeństwa, instytucji, która w
założeniu kultury chrześcijańskiej ma gwarantować stabilność, dawać poczucie
bezpieczeństwa i spokoju „póki śmierć nas
nie rozłączy.” Jaki model relacji sprawdza
się najlepiej, wciąż patriarchalny? „Małżeństwo to biologia: kobieta ma być w nim kobietą, a
mężczyzna- mężczyzną. Inaczej to nie
działa.” Chwała tym, którym
się powiedzie. A jeśli się jednak nie uda? To co z naszą gwarancją? Składanie
reklamacji to dość bolesny proces. Mimo wszystko rozwód to porażka.
Lubię książki,
które nie uprawiają literackiej ściemy. Nie budują pomników i nie gloryfikują
małżeństw, miłości, rodzicielstwa, rozwodów i nie mydlą nam oczu różowymi
obrazkami. Lubię też takie, które grzebią w historii, dzieciństwie, rodzinie, aby
wydobyć pewne paralele i przeanalizować nasze życiowe postawy. Szczerość, ból,
bez zbytnich złudzeń i nadętego romantyzmu. Cusk robi to wspaniale. Na ile
małżeństwo jest podporządkowaniem, na ile partnerstwem? Czy można faktycznie dokonać
prostej syntezy tego co tak odrębne i skrajne: mężczyzny i kobiety? Jak wydobyć
z tych dwóch cząstek to, co sprawi, że związek będzie funkcjonował do końca? Co
wynika z zamiany klasycznie przypisanych ról? Pytań pada tu mnóstwo, a ilość odpowiedzi
zależy od czytelnika. Autorka stopniowo zdejmuje maskę, wychodzi z ról: żony,
matki, kochanki, córki i próbuje odnaleźć siebie, człowieka. Nie mogę odmówić autorce
wnikliwości, jednak pod pewnym względem ta książka mnie rozczarowała. Choć
porusza, tak interesujące problemy, to czytając ją czułam jakbym ślizgała
się po lodzie i desperacko próbowała zobaczyć, co znajduje się pod taflą. Nie
ma tu nic odkrywczego. Niestety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz