Pages

wtorek, 26 sierpnia 2014

Wymachiwanie słownym bejsbolem...


Świat w książkach Grzegorzewskiej nie ma smaku landrynki, raczej wasabi, do tego pachnie starymi murami betonowych podwórek, kiepami, piwem, wymiocinami, ale czasem też szlachetnymi perfumami (to ostatnie rzadko). Bohaterowie mają wyraziste historie i takież same charaktery. Nie ma tu sztucznego lukrowania i bitej śmietany ukrywającej brutalność, degenerację, meneli - wręcz przeciwnie, jest … ostro, mrocznie i z charakterem. Autorka zdecydowanie nie bawi się w podchody, ma jak dla mnie, przy całej swojej kobiecości, absolutnie męski mózg i pióro naładowane testosteronem. „Betonowy pałac” ukaże się już 28 sierpnia. Mocne uderzenie.

Zrodlo
Tym razem Grzegorzewska osadza swoich bohaterów w rejonach krakowskiego Osiedla. Światek, który nie jeden z nas omija szerokim łukiem, albo udaje, że go nie zauważa. Ludzie wyrzucający z siebie rzeki slangu i bluźnierstw, żyjący na krawędzi miejskiej dżungli, w jakiejś dziwnej symbiozie z policją, postępujący bez skrupułów. Znam te klimaty z autopsji, bo łódzkie Bałuty, gdzie się wychowałam są geograficznie bardzo bliskie wszystkim Osiedlom w Polsce. Czytając książkę zaśmiewałam się do łez, nie z powodu przedstawienia realiów blokowiskowego klimatu w krzywym zwierciadła, ale z powodu diabolicznych przerysowań. Być może nie jest to jakaś odkrywcza prezentacja półświatka, być może przywołuje na myśl filmy sensacyjne kategorii B, ale według mnie ma w sobie dużą dozę wiarygodności.
Łukasz vel Profesor uciekł przed policją i ludźmi Hrabiego. Zaszył się gdzieś na białej plaży nad Pacyfikiem i po dwóch latach wraca do Krakowa. Majowe słońce wita go w mieście, a wraz z nim mrożąca krew w żyłach sprawa okrutnego Rzeźnika zabijającego kobiety. Kraków w strachu. Ot, taka odmiana po beztrosce na Morzu Południowym. 
Wynajmuje mieszkanie na Dębnikach i oddaje się słodkiemu „robię, tylko to, na co mam ochotę” – „Dym. Śledź. Pauza. Bomba, znowu Dym (…)”. I choć (nie) chce, to bardzo szybko konfrontuje się z mroczną przeszłością, a może raczej ona z nim. Jak to jest powracać po długiej nieobecności, do miejsca gdzie skłębiły się wszystkie wspomnienia, te dobre i te traumatyczne? Przeszłość czyha wszędzie, a kłopoty i dwuznaczne sytuacje bardzo lubią Profesora. Wraca na Osiedle, odświeża, chcąc nie chcąc, kilka znajomości, widzi, że czas dla wielu ludzi i spraw się zatrzymał: Kojak, Pan Dobra Nutka, doktor Judym. Starzy kumple nadal stoją pod bramą, wciągają koks, wyciskają na siłowni ciężary, kombinują, kradną, robią skrobanki. Nad wszystkim czuwa nowy „admin”: zdetronizowany Król ustąpił miejsca Opiekunowi i zapanowała jakaś dziwna cisza i (nie)pokój. Pewnego dnia znika piękna Sophie, żona nowego szefa, a odnaleźć ją ma właśnie Profesor. Został wybrany do roli detektywa, to takie wyróżnienie, czy raczej naznaczenie (?). Chłopak rusza tropem zaginionej, ale nie oszukujmy się, jest detektywem niedoskonałym, chociaż chętnie szuka w sobie czegoś z Poirot albo Marlowe. Książkowe paralele nadają temu śledztwu zabawny wymiar, ale szybko okazuje się, że nie będzie miejsca na żarty i przyda się pomoc. Tu zjawia się Julia Dobrowolska, znana z poprzednich książek Grzegorzewskiej, wygadana, błyskotliwa pani detektyw. Tym razem w roli pierwszo-drugoplanowej. Jest starą, no powiedzmy, znajomą Profesora z Osiedla. „Para” a la Piękna i Bestia, tylko, że bestia nie jest tak ckliwa, jest wręcz cyniczna, co tu dużo gadać jest łajdakiem. Inteligentnym, oczytanym bandziorem, narkomanem i złodziejem. Profesor, choć bulwersuje impertynencją, to jednak fascynuje i pociąga. Co ich łączy? Zbyt wiele. Rozmowy tej dwójki, pełne przekleństw, wulgarności, wzajemnych pretensji wydają się pulsować tłumionym uczuciem, które ożywa pod powierzchnią wypowiadanych słów, wymienianych spojrzeń, dotyków, czynów. Jest miłość zakazana i nawet dobrze, inaczej Grzegorzewska szłaby w kierunku jakiejś tandetnego romansu, a jak już pisałam słodko nie będzie, nie ma miejsca na poprawność polityczną, schematy, sztampę i nudę. Trzeba być gotowym na wszystko: piguły, dresiarzy, meneli, kazirodztwo, popkulturalną mieszankę wybuchową. Nie ma się, co gorszyć. Autorka puszcza do nas oko, więc totalny luz. Czyta się wybornie. Grzegorzewska jest bezpruderyjna i dzielnie wymachuje słownym bejsbolem, układa pierwszorzędne dialogi, ale siłą każdej jej książki są też wyraziste osobowości, nie ważne jak bardzo pokręcone i chore. Autorka pochyla się nad każdym z bohaterów, często o ponurych i przerażających skłonnościach. Prowokuje i przeraża. Nie zapominajmy, w tym słowno-mrocznym nawale tekstu, że mamy do czynienia z kryminałem i to niezłych lotów. Świetna intryga, która na końcu okazuje się być zupełnie, czymś innym niż początkowo zakładaliśmy, a droga do rozwiązania będzie prowadzana pokręconym labiryntem, pełnym zaskakujących twistów, wątków pobocznych. Grzegorzewska pompuje w swoje książki niesamowitą energię i podkręca nią świat oparty na hiperbolach i zniekształceniach.

Gaja Grzegorzewska „Betonowy pałac”, Wydawnictwo Literackie Kraków 2014

















Za książkę dziekuję Wydawnictwu Literackiemu


2 komentarze: