Są takie historie świąteczne, które nie potrzebują krzykliwej okładki, świętego Mikołaja, czy reniferów i hałaśliwych elfów, aby oddać magiczny klimat Bożego Narodzenia. W tych historiach śnieg zasypuje drogi i skrzypi pod butami, a cisza ogarnia świat. Pachnie sosną. Czekamy. Delikatnie migocą światełka. Opowieści, które, dzięki ekonomii słów i obrazów, budują historię genialną. Natychmiast przychodzi mi na myśl „Opowieść wigilijna” Dickensa. Książka idealna w swojej prostocie. Moralizująca w stylu wiktoriańskim, ale dla mnie wieczna. Ebenezer Scrooge, człowiek zamożny, bezwzględny, schowany za parawanem samotności, cyniczny i skupiony na sobie. Na początku nikt nie wnika, dlaczego takim się stał, ale on jest jak cebula. Delikatnie obierany poruszy nasze … kanaliki łzowe. Wigilijne duchy odmieniają jego los, przywołując obrazy tego, co było, jest i będzie. Taka ślizgawka po płaszczyznach czasu. Dobro, zablokowane dramatycznymi przeżyciami, wypłynie z odmętu egocentryzmu. W tej historii nie ma żadnych prezentów, przedświątecznych zakupów i reszty blichtru, ta otoczka po prostu nie ma znaczenia. Dickens to wiedział. India Desjardins też to wie. India pochodzi z Quebecu, jest współczesną autorką i stworzyła, a może raczej namalowała słowami historię Małgorzaty Golden, kobiety po osiemdziesiątce, która pochowała męża, przyjaciół, rodzeństwo. Ma dwoje dzieci, ma wnuki. Święta mogłyby być totalnie rodzinne, zakręcone i z pewnością pełne życia. A jednak Małgorzata woli spędzać je w ciszy. Nie, nie ma nic ze Scrooge’a. Wydaje się ciepłą i przemiłą osobą. Tak po prostu woli. Nagotowała się już w życiu i napiekła. Dom jest jej twierdzą, daje poczucie bezpieczeństwa. Starość daje się we znaki. Ręce drżą, pamięć zawodzi. Można stracić równowagę i poślizgnąć się. Dom to rutyna i spokój, trochę jak w śniegowej kuli, znanym ornamencie świątecznym, życie za szkłem. Nie dotykać, nie potrząsać. Taka będzie też Wigilia: zaplanowana, co do minuty, z odtłuszczonym jedzeniem i kilkoma programami w telewizji. Tak jest dobrze. Tak wybiera.
LINK |
Tekstu jest niewiele.
Tyle ile potrzeba, można rzec: narracja skrojona na miarę. Czasem duże strony
pokrywają jedynie ilustracje. Zachwycające. Uwiodą Was. Zatrzymają Wasze myśli.
Pachnie art déco, vintage, rysunkami
z The New Yorkera, które uwielbiam i Mirosławem
Pokorą. Zdecydowane linie, płaszczyznowość. Pascal Blanchet, bo to on je
popełnił, to młody rysownik-samouk rodem z Quebecu. W wywiadzie dla visialnews.com mówił, że inspiruje go
sztuka polowy XX wieku, okładki ówczesnych płyt jazzowych, architektura, kino,
amerykańska reklama. Jego rysunki podbiją wasze serca wyrazistością kształtów, spokojem
kolorów, niemal monochromatyczną skalą barw: brązów, granatów, szarości,
zgaszonych żółci. Elegancja. Ta paleta sprawia, że atmosfera wydaje się być
namacalna, rezonuje w przedmiotach codziennego użytku i pustych, przepastnych
wnętrzach. Perspektywa wędruje. Raz usadawia się na podłodze, albo za plecami, albo
za oknem i na suficie, potęgując wrażenie przestronności i pustki domu. Prowadzone
światłem gry wwiercają się w nasze głowy z cichą prośbą: Chcę być sama. A w tle
pada śnieg, słyszę towarzyszącą mu ciszę. Słyszę … rozbrzmiewający dzwonek „Ding-dong!”. Sami będziecie musieli otworzyć
drzwi. Nie zdradzę, co się wydarzy. Ciiii… .
Historia piękna, niesentymentalna,
ani przez moment tkliwa. Lekko zabawna, momentami ironizująca. Prosta. Pyta o istotę
samotności, starzenia się, o ludzkie wybory. Dla dzieci? Jak najbardziej, duże
pole do rozmów z maluchem. Można ją będzie długo czytać. Książka dopieszczona i
dystyngowana w każdym calu. Przynosi, bowiem wiadomość bagatelizowaną w czasie
świąt, prostą i oczywistą, wiadomość o celebracji istnienia. Pięknie.
India Desjardins „Wigilia Małgorzaty”, Wydawnictwo Dwie
Siostry, Warszawa 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz