Pages

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Węgierski spleen

Węgry, ach Węgry. Piękna nizina, bajeczny Budapeszt, aromatyczny Tokaj. Państwo bliskie każdemu Polakowi, a ile o nim wiemy? Braterski kraj w socjalizmie, był jak powiew zachodu, z kulkowymi gumami do żucia farbującymi ręce, z obłędnie słodkimi „túró rudi”, z wakacjami nad Balatonem, z paprykowym posmakiem rosołu, z obfitością towaru w sklepach. Tak było. Pamiętam bardzo dobrze. Podróż pociągiem z długimi przystankami. Kuszetka. Granice. „Pass kontrol Ceskoslovenská!”, a potem już tylko język magicznie niezrozumiały. Ja jakoś świetnie dogadywałam się w piaskownicy oraz z teściową mego stryja. Mam ogromny sentyment, pozwala mi on widzieć ciągle Węgry oczami dziecka. Mimo, że tego kraju już nie ma. Minęło ponad dwadzieścia pięć lat. U Krzysztofa Vargi dusza jest pomieszana? podzielona? To już poważne obciążenie. Polak i Węgier w jednym. Słowiańskie rozrzewnienie i ugrofińska melancholia pokrywają każde wspomnienie. Są zapachy niedzielnych obiadów, smażonych langoszy w budce na osiedlowym ryneczku, wina i palinki lokalnej knajpie. Varga spaceruje po budapesztańskich ulicach, gubi się specjalnie, jeździ trolejbusami lub tramwajami ściągając wspomnienia, pragnąc uchronić każde z nich przed wymazaniem. Można by zwiedzać jego śladami. Rusza też na prowincję: do dolin winem pachnących, do zrujnowanych fabryk, upadłych i wyludnionych wiosek. Ciągnie ze sobą tę tęsknotę, rozczulenie i nostalgię.
Źródło

Kuba L. mówi, że seria SULINA Wydawnictwa Czarne jest najnudniejszą, jaką zna. Nie zgodzę się, bo nie lubię generalizować. Choć tym razem mam problem z książką Vargi. Przynosi wiele informacji na temat Węgier, których nie znałam, albo spogląda na to, co wiem z zupełnie innej strony, ciekawiej. To ten pierwiastek ugrofiński. Nic dziwnego, facet tam żył, wychował się. Ma zupełnie obcą mi perspektywę. To właśnie lubię. Takie wtapianie historii w osobiste wspominki, odczucia jest bardzo sugestywne i wciąga czytelnika. Ale to uczucie zaciekawienia pryska gdzieś w połowie. Doczołgałam się do końca. Czułam się jak żołnierz, tarzający się na poligonie pod ostrzałem depresji, melancholii i smutku. Dobre zarysowanie szczególnie ostatnich stu pięćdziesięciu lat historii. Ale Varga nuży i powtarza się. Minorowa tonacja dominuje, podkreśla się ją na każdej stronie. Cóż taki naród. Wciąż marzy o dawnej świetności, wspomina czasy cesarstwa, tęskni za Karpatami, za morzem, za Siedmiogrodem. Żyje traumą po traktacie z Trianon. Uwierzcie mi zapamiętacie tę nazwę. Pojawia się z taka sama częstotliwością jak melancholia, słowo klucz. Trianon to początek końca, taka skaza, hańba. Nurzamy się w tej rozpaczy, w tym przygnębionym światku, wśród potencjalnych samobójców, wśród Węgrów przygaszonych, rozpaczających, ale nie łzawych. Czuję się zmuszona myśleć tak depresyjnie! Czuję, że autor jest nachalny.
Piszę tę recenzję i zerkam na tytuł. „Gulasz z turula”. Jak zapowiedź książki kucharskiej. Rozdziały zresztą też. Wiecie, co to za jeden ten turul? To mit. To taki uskrzydlony symbol chwały siły i potęgi. I tak sobie myślę, że ten tytuł może usprawiedliwiać to całe rozrzewnienie, tęsknotę. Kiedyś było lepiej, a teraz qua vadis? Co jest dobre dla Węgier dziś? Tradycja, szczególnie ta okresu wojny, nie bardzo. Droga z Unią Europejską? Jakoś tak się rozjeżdża.  Ktoś znowu poszukuje trzeciej opcji, a może lawiruje? Varga też nie może się zdecydować. Odpowiedzi na to pytanie unika, choć wyraźnie krytykuje oba rozwiązania. Tkwi sobie w tym micie. Uff, ile można? Czy tacy są Węgrzy jego pokolenia? A może Polacy? Odkładam książkę i czuję lekką schizofrenię. Nie wiem, co myśleć. Przebrnęłam.


KrzysztofVarga „Gulasz z turula” Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2008

2 komentarze:

  1. Pamiętam lekturę "Gulaszu...". Książka bardzo mi się spodobała. Postanowiłem to w końcu sprawdzić. Od trzech miesięcy mieszkam na Węgrzech i muszę przyznać, że to poczucie swego rodzaju utraty przwdziwego charakteru jest tutaj widzoczne. Mam tutaj na myśli Pecs, jedno z większych i bardzo urokliwych miejsc. Książkę przeczytałem bardzo dawno, wiec nie nie mogę juz odnieść sie do konkretnych fragmentów, ale jednak... Czegoś już tu brakuje. To chyba zwykły postęp. Naturalna kolej rzeczy, transformacja. Może wsie są inne, jeszcze po nich nie jeździlem. Ale odnoszę wrażenie, ze wielu tych rzeczy, o których pisał Varga już nie ma. Choć na szczęście udało mi się jeszcze znaleźć jakieś restauracyjki z ceratą na stolikach. Takie są najlepsze. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham Magyarorszag,mieszkalem tam szesc lat i byly to najpiekniejsze lata...

    OdpowiedzUsuń