Gdyby tekst Jadwigi Stańczakowej pojawił się na arkuszu
matury rozszerzonej z języka polskiego, jej nazwisko na pewno wymagałoby
odnośnika. Odnośnikiem potraktowano w tym roku Charlesa Baudelaire'a. Stańczakowej też by się oberwało, na niektórych studiach
przestawiana jest w ramach tak zwanych „ciekawostek”. Dobrze, że Miron Białoszewski
miał intuicję i podarował ją światu, natchnął, zmusił do pisania, odkrył. Cóż
za niezwykła para. On życiowo bezradny, egocentryczny, zbuntowany, opryskliwy
mizantrop. Niechętny kobietom poetkom, otoczył opieką niewidomą kobietę, wyciągał
ją z depresji. Czy doceniał przyjaźń, jaką obdarowała go Jadwiga? Czy był zbyt
krytyczny w stosunku do jej twórczości? Zazdrosny może? Ona, pragnąca
samodzielności, zdominowana przez ojca i ociemniała w wyniku choroby, staczająca
się w stany depresyjne, organizowała życie poety, po urzędach biegała, koszule wybierała.
Musiało to wyglądać ciekawie, kiedy Miron wywoził Jadwigę na obrzeża
Warszawy, od pętli to pętli i opisywał wszystko, co widzi. Był jej oczami. On życiowo
poplątany, opisywał jej świat. Zamknięty
w ciemni, przed światem, pokochał jej punkt widzenia. Przeczytajcie „Dziennik we dwoje”.
„Chwytam
rękaw skórzanej kurtki
najprzyjaźniejszy
w świecie
a w granatowej torbie
leżały
róże
pomidory
ogórki
i lataliśmy
z tą torbą
po Warszawie
za szczęściem".
Tymczasem wrocławskie Wydawnictwo Warstwy odkrywa dla nas Stańczakową na
nowo zbierając jej teksty haiku w pięknie wydanym tomiku. Nic komercyjnego, nic
popularnego, perła. To wydanie przypomina znaną z lata 90tych „Japońską wiśnię” i „Odwieczne drzewo” oraz niepublikowany dotąd, pochodzący z archiwum
autorki „Kalejdoskop. Haiku europejskie”.
Miniatury są tak niezwykłe jak ich autorka, zamykają w trzech wersach ulotne
chwile, łapią momenty nadając im kształt słów, świat ukryty w szczególe, bez odnośnika.
Jadwiga Stańczakowa „Haiku”,
Wydawnictwo Warstwy, Wrocław 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz