Wszystko zaczęło się w dniu, w którym autorka i
antropolożka, Ceridwen Dovey, otrzymała w prezencie wirtualną sesję u biblioterapeuty.
Brzmiało dziwacznie i odlotowo. Nie była specjalnie zadowolona, wolała sama wybierać
sobie lektury, znajdować je w nietypowych miejscach. Ale okazało się, że nie
była to typowa terapia, żadnych kozetek, żadnych sesji per se. Na początek dostała kwestionariusz, kilka pytań dotyczących
nawyków czytelniczych. Później były pytania, o to, co ją martwi, o historię
rodzinną, o strach przez smutkiem i żałobą. Odpowiedzi były szczere, ale
zaskoczyły samą autorkę, na przykład wyznanie, że nie lubi posiadać książek,
ani ich kupować, za to kocha wypożyczać. Że nie jest wierząca, ale boi się bólu
i straty bliskiej osoby. Terapia sprowadzała się do czysto elektronicznej
relacji mailowej, a na koniec przyszła „recepta”:
“Przewodnik” R. K. Narayana (dla
znalezienia inspiracji)
“Ewangelia według Jezusa Chrystusa”
José Saramago (dla wspomagania odnowy duchowej)
“Henderson król deszczu,” Saula Bellowa
“Siddhartha” Hermanna Hesse
“Spór o Boga” Karen Armstrong
“Suma” neurbiologa Davida
Eaglemana
A W STAROŻYTNEJ GRECJI…
Nie ma się z czego podśmiechiwać.
Podobno biblioterapia wywodzi się ze starożytnej Grecji. Nad wejściem do
biblioteki w Tebach widniał napis „miejsce
ukojenia dla duszy”. W okresie rozwoju psychoanalizy na końcu XIX wieku,
Zygmunt Freud wykorzystywał literaturę piękna, jako jedną z form terapii. Po
pierwszej wojnie światowej, żołnierzom powracającym z frontu zalecano kursy
czytania, a bibliotekarzy szkolono, jakie pozycje polecać weteranom (królowały
książki Jane Austen). Sam termin “biblioterapia” pojawił się po raz pierwszy w
1916 roku w artykule „Literacka klinika”
w „The Atlantic Monthly”. Opisano w nim „instytut” prowadzony w piwnicy
kościoła, w którym przyjmowano potrzebujących i zalecano książki, zamiast farmaceutyków.
Przykład? Komuś ze „skostniałymi opiniami” zalecano czytanie dużej ilości
powieści, ale takich drastycznych, uszczypliwych np. George’a Bernarda Shaw. ”Książka może być stymulantem, usypiaczem,
czynnikiem drażniącym, lekiem nasennym. Ważne, że działa, a my musimy wiedzieć
jak. Może działać jak kojący syrop lub plaster gorczycowy.”
I CO Z TEGO WYNIKA?
Dziś biblioterapia ma kilka form od kursów literackich
dla skazanych, po kółka czytelnicze dla osób cierpiących na demencje, czy zachęcanie
do ponownego czytania dla osób, które z jakiś powodów przestały. To nie jest forma
skupiająca się na podsuwaniu poradników, ale fikcji.
CO Z TYM LUSTERKIEM W MÓZGU?
W latach dziewięćdziesiątych, odkryto lustrzane neurony, które
uaktywniające się, gdy wykonujemy pewne czynności lub gdy obserwujemy ich wykonywanie
przez innych. Odpowiedzialne są za empatię. W roku 2011 opublikowano badania dowodzące,
że w czasie czytania o konkretnych doznaniach, uruchamiają się te same sieci komórek,
jak w momencie, kiedy sami coś przeżywamy. Inne badania (opublikowane w „Science”) pokazały, że osoby czytające
literacką fikcję, mają o wiele wyższą wrażliwość, lepiej identyfikują cudze
potrzeby i interpretują zachowania. Czy czytanie faktycznie wyrabia w ludziach postawy bardziej
prospołeczne i altruistyczne? A może jest zwykłą ucieczką od rzeczywistości?
Cokolwiek by sądzić, sam stan czytania podobny jest medytacji i wyciszeniu. Osoby
czytające regularnie mają niższy poziom stresu, lepiej śpią, mają wyższą
samoocenę. Proust pisał w swoim eseju "O czytaniu": „czytanie jest stanem „gdzie moja wyobraźnia zaczyna żyć, czując jak
zanurza się w głębinie tego, co, nie jest mną samym”.
Źródło:
„Can reading make you happier” Ceridwen Dovey, The New Yorker, 9 czerwca 2015
Książki to cudowne lekarstwo na wiele dolegliwości. Bardzo fajny post:)
OdpowiedzUsuńNiesamowicie ciekawy post. Dzięki!
OdpowiedzUsuń