“Madeleine
jest naprawdę w porządku, mamo”.
Oczywiście, że jest, nie ma w sobie ani grama różu, ani grama
nadąsania i humorków, ani
grama omdlewającej pretensjonalności.
Typ wolnego ducha, który nie boi się decydować, nie
milczy i nie czeka wyłącznie księcia z bajki. To
już bardziej moje przemyślenia niż pięciolatki.
www.amazon.com |
Madeleine
urodziła się siedemdziesiąt siedem lat temu i zamieszkała wraz z
jedenastoma dziewczynkami szkole
prowadzonej przez zakonnice,
pod
opieką
niesamowitej,
(ukośnik: ogarniającej z przejęciem),
panny
Clavel. Bo
panna Clavel, mimo że patrzyła zwykle panice w twarz, jakimś cudem
zdążała, jakby pod habitem krył się strój superbohatera. To
mnie za każdym razem intrygowało.
A
Madeleine, najmniejsza,
ale i
najbardziej przebojowa, była
zawsze
odważna. Serio, tylko prychała
na widok lwa i z łatwością dorównywała
Pepito w
figlach.
Z nutką szaleństwa,
dziewczęcej
przekory,
potrafiła
zaskakiwać rozwagą, mądrością i pomysłowością. W
mistrzowski sposób ogarnęła święta Bożego Narodzenia, kiedy
reszta podopiecznych i opiekunów zachorowała. Uratowała kotka z
pewnej rzezi, postawiła się zarządowi wzburzonemu trzymaniem psa
pod jednym dachem z dziewczynkami. I pomyśleć, że z dwunastu
wyróżnia się tylko ona. Jako jedyna ma osobowość. Śmiało
odkrywa świat.
Książka
urzeka prostotą. Po pierwsze tekstu – na każdej stronie zwykle
wiersz, dwa. Po drugie kreski, ale nie rysunku. Akwarele są bardzo
wibrujące, tętniące energią. Po trzecie organizacji. I jakby
francuska się wydawała, stworzył ją austriacki imigrant ze
Stanów Zjednoczonych, piszący pierwsze historyjki na odwrocie karty
dań.
Tymczasem
Madeleine wyszła już z książki i trafiła do kin, telewizji,
reklam, gier, sklepów z zabawkami, a nawet na jacht Arystotelesa
Onasisa w postaci muralu. Oto prawdziwa zdobywczyni! Tylko
pamiętajcie, że najpierw była i jest książka! „W
Paryżu, w w pewnym starym domu, który był porośnięty dzikim
winem ...”
Ludwig
Bemelmans „Madeleine
w Paryżu”
Znak Emotikon, Kraków 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz