Co
to jest? Czarno- pomarańczowe, o cylindrycznym kształcie, niczym
fragment statku kosmicznego i wypluwa?
Źródło: |
Wielu
z nas może kojarzyć się z dyspenserem urzędowym, czyli zwyczajnym
„wydawaczami numerków”. Tymczasem to nie nasza rodzima
produkcja, a francuska. I z urzędem ma tyle wspólnego, że może
tam stać.
Podobno
Francja jest narodem pisarzy: w 2013 firm Ifop przeprowadziła
badanie, z którego wynikało, że 70% obywateli
tego
kraju ma na koncie jakiegoś rodzaju, nigdy niepublikowany rękopis.
To
dopiero,
być może setki nieodkrytych Wiktorów Hugo!
Ale
co z tym dziwnym urządzeniem? Stoi w Grenoble w liczbie ośmiu. To
dystrybutor
krótkich historii vel. literaturomat.
Ma trzy przyciski: 1,3,5. To liczniki czasu czytania. Czyli tak:
przychodzimy sobie do biura informacji turystycznej (gdzie na
przykład maszyna stoi), naciskamy numerek 1 i otrzymujemy historię
w formie zbliżonej do rachunku sklepowego, którą czytamy
maksymalnie minutkę. Do wyboru (na chybił trafił) jest sześćset
oryginalnych mikro prozatorskich form.
Źródło: |
Prototypu
maszyn stworzył wydawniczy start up Short Edition i obecnie są one
dostępne tylko w Grenoble. W pierwszym miesiącu działania
dystrybutorów (co za słowo w odniesieniu do słowa pisanego!) w
ratuszu, księgarniach wydrukowano dziesięć tysięcy historii.
Maszyny można wynajmować za pięćset euro miesięcznie. Firma
zajmuje się szerszą działalnością wydawniczą i publikuje na
swojej stronie opowieści około dziesięciu tysięcy autorów. Na
podstawie organizowanych plebiscytów wyłania teksty, które
drukuje, sprzedaje w formie e-booków, czy audiobooków, a teraz
krótkich historii.
Źródło: |
Grenoble
od lat stawia na innowacje technologiczne, ale jednocześnie
realizuje plan wpisywania kultury w codzienne życie mieszkańców.
Jest
tam sieć elektrycznych pojazdów zapewniających transport miejski,
w 2014 przegłosowano zakaz
umieszczania bilbordów w przestrzeni miejskiej i przekazania jej
mieszkańcom. A teraz papier przedziera się i walczy z
wszechobecnymi ekranami. Czy można się uzależnić i czuć potrzebę
kupienia słowa pisanego, tak jak kupujemy batonik czy puszkę Coli?
www.thenewyorker.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz