Czekam
na ciepło, które zaspało. Niech już zapachnie tym bzem i
pierdyknie fioletowo-konwaliowym zaduchem. Potrzebuję tego jak znaku
na niebie, żeby się karmić i dalej żyć. Tulipany nie starczają.
Z tymi wątłymi łodyżkami, chwieją się na wietrze i kładą do
ziemi jak przymrozi. Deprecha jak nic. Ładne, ale słabe. Raz
poniżej zera i dupa. Zielenią się trawniki. Idealne muszą być,
to je kują wertykulatorami i innymi. Powietrze się pompuje pod
ziemię. Wszystko chce oddychać.
Źródło |
Wiosna-srosna,
trwała kilka dni. Teraz toczy się gdzieś na drugim planie.
Przegapiam
ją? Pewnie dlatego, że krzyczeć mi się chce! Wrzasnąć z całej
siły, że mam kurwa dość, tego krzyku w sobie. Tego paraliżu i
strachu. Dość mam. Czuję się zamrożona. I tak sobie krzyczę
wewnątrz. Sobie tak. Czekam, aż ten wrzask się wydobędzie.
Na--zew-nątrz z nim! Won! Otworzyć okna chcę, w zamian za to stawiam wykrzykniki. Nawet CAPS zaniemógł.
Inni:
Wszystko będzie dobrze. Zawsze jest, kiedyś w końcu. Nie mówisz
tak innym? Bzdury takie, łatwe. Pustostany. Ale co tu gadać
innego.
Muszę
wypuścić z siebie. Powietrze to.
Więc
co z tym ciepłem się pytam? Wiosny prawdziwej chce do cholery,
tylko. Upominam się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz