Przyznaję
się,
że chciałam mieć tylko dla siebie te momenty ciszy, te skrawki
bezruchu w domu, kiedy reszta towarzystwa jeszcze spała.
Budziłam
się
specjalnie wcześnie,
żeby
czytać.
Musiałam
to zrobić
zanim gałki
Lilki zaczną
podskakiwać
po powiekami i usłyszę
„Mamo, możemy
już
wstać?”. Budziłam
się
zatem około
piątej
rano. Bezpieczny bufor trzydziestu
minut. Przenosiłam
się
w książkę. Tam właśnie
kończyła się wojna. Ludzie w
Oslo wyczekiwali
swojego
momentu spokoju;
maj przynosił ulgę. Verze niestety
przyniósł
traumę, dziewięć
miesięcy milczenia, rozdarte własnym,
a później dziecięcym
krzykiem. Fred był owocem gwałtu, a
jego ojciec
dołączył
do listy
nieobecnych w tej powieści.
Wymazany
z codzienności
został
też dziadek (mąż
Boletty)
i pradziadek (mąż
Starej),
sąsiadka,
a w pewnym momencie także tytułowy bohater. Wielu z nich wyruszyło
w świat i nie wróciło.
Po
prostu. Brak
zdefiniował
bohaterów książki Christensena.
Półludzi, ułomnych,
wykluczonych,
wybrakowanych własnym rozdarciem, czekających spełnienia
najskrytszych tęsknot.
Żyjących
z boku świata,
wśród tlących się marzeń
i fantazji, a
nad nimi jakieś fatum.
foto.: David Drake "1975:Neon" |
„(...)pokutą jest tu samo bycie człowiekiem”.
Nieobecność
określiła
także miłość. Rodzina Jebsenów, którą podglądamy, żyła
bowiem na dystans: więzy krwi tak, ale okazywana bliskość? Czy to przez brak wzajemnego zrozumienia? Czy to przez próby
naginania rzeczywistości do własnych marzeń?
Pojawienie
się nowego członka rodziny, niewysokiego ojczyma, Arnolda Nielsena,
a później małego Barnuma, wywołały u Freda napady agresji. Do
nowego męża matki żywił szczerą nienawiść, zaś brata
prawdziwie kochał. To miłość szorstka, ale nieudawana,
inspirująca. To miłość dopełniających się osobowości. Ona
napędza tę książkę.
Barunm, drugi syn Very, scenarzysta-outsider i alkoholik opowiedział
historię związków: rodzinnych, miłosnych, braterskich. Bardzo
trafny wybór profesji narratora, bo w zasadzie oglądamy film czytając (mógłby go wyreżyserować von Tier, gdzieś z okresu
„Melancholii”, Starą by to ucieszyło). Plastyczny język niesie
czytelnika po kartach powieści obrazowością i sugestywnością.
Akcja toczy się powoli, napędzana głównie wewnętrznym
monologiem. Sceny są przesycone chłodem i tajemnicą, zamknięte w
kameralnych ujęciach. Bohaterowie magnetyczni,
lecz ulotni, enigmatyczni. Wśród zdań plączą się odniesienia i
cytaty wprost z dużego ekranu, a w tyle głowy dzwoni Jonathan
Franzen ze swoimi „Korektami”.
Tyle
zachwytów, a ja w zasadzie po przeczytaniu ostatniego zdania,
poczułam pustkę. Poczułam ją też kiedy przeczytałam książkę
po raz drugi. Pustkę i brak słów, żeby ją opisać. Bo co ja w
zasadzie czytałam, że ktoś gra na pianinie, że ktoś pije malagę,
że ktoś kupił colę Cliffowi Richardowi, albo zrobił sobie fotkę z
gwiazdą. Czytałam odzwierciedlenie zwykłego życia, historię
rzeczy fundamentalnych.
„Półbrat”
Lars Saabye Christensen, Wydawnictwo
Literackie, Kraków 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz