Nie
czytałam zachwalanej „Miniaturzystki”. Chciałam się nie
spodziewać. Nie przeczytałam też żadnej recenzji, postawiłam na
zaczytanie w ciemno. Akcja książki rozpoczęła się w czerwcu 1967
roku w Londynie, a może kilka lat wcześniej? Może nawet
trzydzieści? Może w Trynidadzie, a nawet w Hiszpanii, tuż przed
wojna domową? Rozdwojenie narracji pozwoliło długo utrzymać
tajemnicę, a także opowiedzieć o dwóch odległych w czasie
możliwościach i kobietach.
Diego Rivera "Portret dwóch kobiet" |
Najpierw
w kadr wpada Odelle, młoda, dobrze wykształcona dziewczyna,
sprawiającą wrażenie nieśmiałej, lekko rozczarowanej londyńską
ziemią obiecaną, szturchanej od czasu do czasu ze względu na
kolor skóry. Oglądana z Trynidadu arkadia, szybko straciła blask,
okazała się ciężką orką o zapachu stóp i pobytem na
marginesie społeczeństwa. Nie spełniał się „angielski sen”
Odelle, aż do dnia kiedy dostała pracę maszynistki w Instytucie
Skeleton, a później poznała niejakiego Lawriego Scotta i jego
tajemniczy spadek po matce. Trochę takie amerykańskie rozwiązanie
i filmowo przesadzony natłok farta, ale bezsprzecznie moment zwrotny
w życiu bohaterki. Sprawy nabrały tempa. Trzydzieści lat przed
tymi wydarzeniami, Oliwia Schloss przeniosła się wraz z rodziną do
Hiszpanii. Właśnie uskrzydlała ją wiadomość o przyjęciu do
Akademii Sztuk Pięknych, ale nie spieszyła się dzielić tym z
najbliższymi. Ojciec wciąż zapracowany i roztargniony tajemniczymi
telefonami, matka o skłonnościach samobójczych, krucha i
wybuchowa. Atmosfera w kraju gęstniała. Oliwia poznaje Teresę
(świetny typ „nieodgadniony”) i jej brata Izaaka (lekko
sztampowy gorący kochanek-rewolucjonista). Rozpoczęła się
namiętna gra, mistyfikacja o nieniszczycielskiej sile.
Obie
panie łączyła kreatywność, emigracja i skrywanie przed światem
talentu. Jedna w dusznym Londynie, druga wśród hiszpańskiej
bohemy. Obie chciałyby wierzyć, że trafiły do artystycznych
rajów, gdzie ilość możliwości realizacji jest nieskończona.
Odelle zapisywała emocje, Oliwia malowała. Odelle chowała się za
swoją niepewnością, która stopniowo rozkwitła przyciskana przez
szefową. Oliwia rozwijała się za plecami (pędzlem) kochanka, choć
myślała, że to dzięki niemu. Obie nie były przekonane, że
drzemał w nich prawdziwy talent.
Burton
dobrze skonstruowała powieść, okraszając momentami niepewności i
tajemnicami ciekawą fabułę. Momentami przeszkadzał mi jednak
język uderzający w patos, albo ckliwy romantyzm. Czy jest to
książka o przynależności, poszukiwaniu własnego miejsca i
dojrzewaniu. Tak. Czy jest to opowieść o sile i wielopoziomowości
kobiecych relacji? Też. O aspiracjach? Momentami. Ale dla mnie
przede wszystkim jest to książka o oszustwie i ułudzie, o
percepcji i recepcji. O zapętleniu się w relacji muza-mistrz,
przegapianiu siły własnego talentu i niedocenianiu mocy tworzenia.
Jessie
Burton „Muza”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016
Za
książkę dziękuję Wydawnictwu Literackiemu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz