Najcelniejszą
jednozdaniową recenzję „Pierwszego Bandziora”
napisał w Magazynie Książki Juliusz Kurkiewicz: „(…) to
July w pigułce”. Nic dodać nic ująć. Kto śledził losy
performerki z Portland, z pewnością zna smak jej kreatywnych
pomysłów i projektów. Nic dziwnego, że ta powieść jest z jednej
strony całkiem rzeczywista, z drugiej zaskakuje na każdym kroku.
Weszłam
do świata neurotycznej Cheryl Glickman, czterdziestoletniej
pracownicy firmy produkującej filmy fitness z elementami sztuk
walki. Świata z limitowanymi relacjami społecznymi. Jej mikrokosmos
składał się z serii zaplanowanych, misternie kontrolowanych
czynności, które uczyniły z niej „armię służących” dla
samej siebie. Gubicie się? To bardzo proste. Po domu nie poruszamy
się bez potrzeby: idąc do kuchni po picie, zabieramy coś, co po
drodze można odłożyć na miejscu; nie chodzimy do łazienki po to,
żeby TYLKO oddać mocz, można przecież sikać do kubków w
sypialni, a całości pozbyć się rano wyruszając umyć zęby; jemy
z patelni, a potem nie myjemy jej, smaki kolejnych dań będą
wzbogacone. Cheryl dodatkowo pokochała kolegę z pracy, ale ten
wolał młodszą, choć potrzebował przyzwolenia Cheryl na seks z
nieletnią. No i to odjechane, karmiczne połączenia z dzieckiem
zwanym Kubelko Bondy. Osobliwa bohaterka, cudaczne nawyki domowej
ekonomii. W całości tych uplecionych pedantycznych rytuałów,
krążył chwytający od czasu do czasu z gardło globus
histericus, leczony koloroterapią. Świat Cheryl angażował
minimum energii, w zasadzie po co oddychać? I wtedy nagle pojawiła
się w nim Clee, córka szefów. Kobieta stroniąca od mydła,
zalegająca przed telewizorem, mająca wyrąbane w kwestiach podjęcia
pracy i wszystkie zasady. Panie zamieszkały razem i zapanowała
przemoc, która z czasem stała się erotyczna.
O
czym pisze July? Według Kurkiewicza o
prawie kobiet do stosowania fizycznej przemocy, o obyczajach
współczesnej wielkomiejskiej klasy średniej, o
lesbijskiej
love story, o poszukiwaniu
miłości, o
wszystkim, co najgorsze we współczesnej kulturze. Zgoda.
July
zdaje się iść śladem swojej niebywałej kreatywności i
nieokiełznanej wyobraźni. Nie prowokuje, raczej rzuca wyzwanie
czytelnikowi.
Żadnych
ideologii. Testuje
granice, które chcą być testowane, unika
banału, ale
jej siłą jest też nader sprawne posługiwanie się
słowem. Dominuje
wspaniały humor, począwszy od mnożących się dziwactw tytułowej
bohaterki, poprzez japońskie zasady panujące w firmie,
recepcjonistkę – psychoterapeutkę, aż
po sikania za parawanem na korytarzu. A pod powierzchnią komedii,
egzystują
świetnie skonstruowani bohaterowie, dryfujący w swojej przerażającej samotności.
Całość
czyta się fantastycznie.
Miranda
July „Pierwszy bandzior”, Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz