Tę książkę przeczytałam już dawno
temu, ale ponieważ moduł piszący został w moim mózgu skutecznie
zablokowany, korektę i poprawki dorzuciłam dopiero w tym tygodniu.
Biografia Roalda Amundsena
pióra Stephena Bowna,
historia ostatniego Wikinga.
Z biografiami
mam zawsze ten problem, że
wielu ich autorów nie potrafi
oprzeć się pokusie gloryfikowania swoich bohaterów i po prostu
pisarsko partaczą fascynujące życiorysy. Fascynujące, czyli
niekoniecznie pozytywne. W tym przypadku autor
wspaniale ożywił znanego odkrywcę, którego
życie mogłaby stanowić gotowy
materiał na film/serial. Halo Netflix? Dla Amundsena od początku
było jasne w jakim kierunku podążyć.
Cel był wściekle
ambitny i wyraźny:
Roald chciał odkrywać i zdobywać. Budowała więc swoje CV
skrupulatnie i nie bez trudów. Szybko porzuciła studia medyczne,
marzenie matki, i skupił się na robieniu kursu kapitańskiego.
Chętnie oferował swoje usługi, zgłaszał się do różnych
ekspedycji naukowych, ale bez większego odzewu. Zaczął
przygotowywać się zatem do własnej wyprawy. Trzeba powiedzieć,
że
żmudnie zdobywała doświadczenie na morzach i lodach. To typ
charakteru jaki lubię – pokorny. Uczył się od wszystkich –
garściami czerpał z doświadczeń Fridtjofa Nanasena (wielkiej
inspiracji), wypraw Frederica Cooka (jak powstrzymać szkorbut) oraz
Innuitów (których
inni traktowali z pogardą).
Norweg był
uosobieniem rozsądku
oraz zmysłu planistycznego, wszak
ludzi dobrze przygotowanych omijają
zbędne
przygody; to dość
rzadkie
w całej
epoce odkryć
pełnej
szaleństwa.
Szedł często pod prąd ówczesnych rozwiązań, z jednej strony
stosując
niewykorzystywane wówczas
techniki jak innuickie ubrania, czy narty biegowe (zamiast
popularnych wtedy koni), ale stroniąc od radiotelefonów. O
jego sukcesach, zdobyciu
Przejścia Południowo
Zachodniego, a potem Bieguna Południowego i Północnego, zbriefuje
was Wikipedia. A czego Wam nie
powie?
Choć bezsprzecznie nieustraszony i pełen
pasji odkrywczej, zdobywający ostatnie nieodkryte zakątki ziemi, prywatnie Amundsen był dość ... nudny.
W zasadzie odkrycia były jedyną jego pasją, jego muzą Galą,
jego teorią gier, jego wszytstkim.
Nigdy się nie ożenił, miał dość napięte stosunki z rodziną,
źródła finansowania podroży zawsze stanowiły problem, zdarzały
się ucieczki przed wierzycielami.
Nużyły go odczyty i prelekcje, choć
mogły
poprawić
sytuację finansową.
Taki Asperger, do tego typ, którego
się
lubi lub nie cierpi, bo wymaga. Bown dość drobiazgowo omawia też
problemy Amundsena ze światem: po pierwsze relacje z prasą, które
po „skradzeniu” sukcesu odkrycia Przejścia
Północno-Zachodniego
były już na zawsze sztywne, po
drugie napięcia
z Anglikami, którzy słabo tolerowali jego, początkowo, słabiutką
znajomość angielskiego i zawsze
rywalizowali z Norwegiem (o
włos wygrał wyścig z tragiczną ekspedycją brytyjską dowodzoną
przez Roberta Falcona Scotta). Nie tylko Amerykanie potrafią pisać dobre biografie... .
„Amundsen. Ostatni Wiking” Stephen
Bown, Wydawnictwo Poznańskie
2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz