Być może w turystycznych relacjach z
Florydy otumania zapach kwiatów pomarańczy, być może imponują stojące w
szpalerze palmy sabel palmetto, być może chcemy się przytulić do opalnej klaty
Sonny’ego Crocketta i piszczeć z radości na widok kolorowych domków w Miami
Beach. Floryda to jednak nie tylko serial skąpany w słońcu, w opisach Groff to
obciążenie, to tonięcie, to raj rzeczy niebezpiecznych. Węże, aligatory w
basenach, komary, a do tego huragany i termity. Bajkowy obrazek zżera coś
ciemnego, mrocznego, ale wciąż pompowane słońce produkuje tajemniczy,
pociągający mirokosmos. Nucę ”Dark
necessities” Red Hot Chili Peppers.
Kolekcja jedenastu opowiadań Lauren Groff „Floryda” pachnie
mokradłami, stechlizną starych domów, wigotnych murów. Historie niosą w sobie
mikrodramaty, których katlizatorem jest przyroda. Opowieści, w których
emocjonalne odsłony zapisane są w ludzkich fantasmagoriach. Ekosystem, gdzie
grasują pantery, hiszpańskie muchy zwisają niczym włosy spod pachy, cukinie dyndają
jak kościelne dzwony, dzieci są porzucane na pustych wysepkach, a burze rzucają
kroplami tak wielkimi, że te ranią. A może rany są innego pochodzenia? Może to
ugryzienia insektów, węży, może to pochodne wpadnięć w leje. Granica między człowiekiem,
a naturą rozmywa się. Mokradła pokryte gęstą plataniną namorzynów, a bohaterowie
nie walczą z siłami natury, są pasywni, lata zmagań nauczyły ich, że batalia
jest daremna. Oto dwie dziewczynki porzucone przez dorosłych na wyspece, żyją z
dnia na dzień coraz chudsze i słabsze; oto kobieta wypoczywająca na odludziu z
synkami, spada i uderza się w tył głowy; albo inna odreagowująca własną krzykliwość
nocnymi spacerami po mieście i obserwacją sąsiadów; oto samotna hodująca kury i
uwięziona z nimi przez burzę; oto syn zmagający się z duchem ojca i jego wężową
spuścizną; oto mieszkanka auta kombi i fanka „Miasteczka Middlemarch” na
wakacjach od ... życia. Bohaterów spotykają niesamowite niespodzianki, ale to
głównie ilość ich własnych przemysleń, zapętla wszystkie opowieści w
klaustrofobiczne cykle. To, co łączy postacie to naurotyczne wnętrza i chęć
przetrwania, ale dla każdego z bohaterów oznacza ona coś innego.
Groff rejestruje Florydę bardzo
dokładnie, ale bez zbędnych ozdobników. Nie skupia się na miejscu, ale emocjach
jakie ono prowokuje. Jej pisanie ociera się o przedsionki realizmu magicznego, choć
bardziej krąży między załamaniem rzeczywistości i wyobraźni. Fantazje stają się
życiem podszytym lękiem i katastrofą. W tekście nie ma skomplikowanych
rozwiązań narracyjnych, autorka stawia na prosty, acz sugestywny język. Przyciąga
uwagę otwierającymi opowiadania zdaniami: „Nadeszła
burza i wymazała ciszę.”, „Niezauważalnie
stałam sie kobieta, która wrzeszczy (...)” Odwołuje się do Guy de Maupassanta,
Dickinson, Sextona. Naturalistyczne portrety mieszkańców Florydy stają sie przyczółkiem
do rozważań o feminizmie, zmianach klimatu, polityce imigracyjnej i polityce w
ogóle. Mała forma w dobrym [złowieszczym] stylu.
Lauren Groff “Floryda” tł. Dobromiła Jankowska,
Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2019
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz