„Tutaj, w tym innym świecie, widział ludzki kurz, a nie samych ludzi. Widział barwę ziemi, a nie historię, którą ona opowiada.”
Już po pierwszych
stronach tej książki wiem, że znowu znajdę się na skraju światów; w rozpadlinie
między aksamitnym wyobrażeniem, a cuchnącą szczynami prawdą. Tym razem jednak,
w przeciwieństwie do Zielonego sari i Ewy ze swych zgliszcz, wyszperam
w tych nowelach mnóstwo wyrazistego humoru, satyry oraz oszczędnej składni i wspaniałych
epitetów. Jedenaście opowiadań, nieco komicznych/ironicznych, o ciekawym wewnętrznym
splocie, w którym bohaterowie [jak cienie], przelotnie pojawiają się w następujących
po sobie historiach.
Choć postacie się zmieniają, miejsce i czas wydają się być takie same. Indie, w centrum uwagi. Indie w zderzeniu kulturowym z Zachodem. Indie, którym [jak myśli wielu] należy matkować, wspomagać lub brutalnie wykorzystać. Indie, w niezmiennym przemocowym uścisku kolonializmu. Katalog wszystkich bohaterów wzbudza moje współczucie. Przeraźliwie smutny ambasador pewnego skandynawskiego państwa, porzucony przez żonę, uwięziony w kraju, który go uwiera, szuka usilnie swojego miejsca w państwie tak obcym. Pewna kobieta po sześćdziesiątce celebrująca swoje urodziny w czasie szalonej wyprawy wśród hinduskich korków i ziejących kurzem dróg, tuli małe dziecko, zgarnięte wprost ze skrzyżowania. Amerykańskie trojaczki z Oklahomy [czyniące dobro biznesmenki] zajęte niesieniem [przemocowej] pomocy i kaganka oświaty wśród lokalnej społeczności. Czteroręka-czteronoga dziewczynka Lakszmi oraz zesłany do krainy zimna człowiek [być może poznany wcześniej ambasador]. A pośród nich postać wędrującej, od jednego festiwalu literackiego do drugiego, pisarki. Choć wszystkie opowiadania zachwycają maestrią pióra, mnie najbardziej przypadło do gustu „Kari Disan”. To, prowadzona w rodzaju męskim, opowieść o kucharzu, który chcąc nie chcąc idzie w ślady ojca. Uwięziony w tradycji, zlewający się co rano perfumami, aby zabić upiorny zapach flaków [tępy cień smrodu towarzyszący mu na każdym kroku], marzy o wyjeździe. Tymczasem utknął w garkuchni przy porcie, z każdego [dosłownie] fragmentu zabitego zwierzęcia tworzył curry - tak aromatyczne, tak smakowite, że [być może] powodowały strajki, być może podsycało apetyt. Prawdziwa uczta zmysłów [na przekór].
Mimo, że książki Anandy
Devi można z łatwością umiejscowić w najbliższych jej sercu lokalizacjach, to
historie zawsze wychodzą poza ramy wyznaczone przez mapy. Perspektywa transkulturowa,
pozwalająca zawsze eksplorować miejsca inne. Devi opowiada o samotności, nieszczęściu,
szoku kulturowym, a nawet o ekologii i rewolucji technologicznej, wplatając te tematy w świat ludzi
zmarginalizowanych, smutnych bohaterów, prostytutek, ojcobójców, żebraków. Robi
to we wspaniałym stylu: poetyckiej zwięzłości i delikatności.
Ananda Devi, Smutny ambasador, tłumaczenie: Krzysztof Jarosz, Wydawnictwo w podwórku, Gdańsk-Katowice 2020
Miałam ten tytuł w planach, ale jakoś mi było nie po drodze. Teraz zapisuję, bo chyba powinnam dać mu szansę!
OdpowiedzUsuńWspaniała książka! Jedna z ostatnich przeczytanych w 2020 roku. Na pewno wrócę do Devi!
OdpowiedzUsuń