Pages

wtorek, 30 kwietnia 2013

„Teraźniejszość rzeczy przeszłych”



Jest taki miedzioryt Albrechta Dürera zatytułowany „Melancholia”. Przedstawia samotnego, uskrzydlonego człowieka (?), z cyrklem w ręku, w otoczeniu najrozmaitszych przyrządów: wagi, klepsydry, dzwonu, brył, drabiny, kluczy, tablicy matematycznej, psa, bydlęcia … . Wszytko na tym obrazie wydaje się być zawieszone. Niczym kadr z filmu. Co ciekawe, widziałam tą rycinę dziesiątki razy i z czasem budzi ona we mnie coraz większy smutek i niepokój. Wywołuje emocje jakich dziesięć lat temu, w takim stopniu, nie doznawałam. Niezwykłe jak środek ciężkości i wrażliwości z czasem przesuwa się w zupełnie inne rejony. Tym bardziej się cieszę, że po książkę W.G. Sebalda sięgnęłam dopiero teraz.
„Pierścienie Saturna” to dziennik z podróży. Ale podróży niezwykłej. Narrator (alter ego autora) wspomina, leżąc w szpitalu w Norwich, swoją pieszą wędrówkę przez hrabstwo Suffolk. Jak sugeruje podtytuł - „Angielska pielgrzymka”. Nic bardziej mylnego, bo to tylko pretekst. Wyprawa to rama. Nie jest to typowa memuarystyka podróżna. Bardziej esej, a może proza, wspomnienia, reportaż? Nie da się Sebalda zaszufladkować.
Wczytajmy się w trzy epigrafy otwierające tą książkę. Pierwszy mówi o nieprzerwalności dobra i zła, drugi o ludobójstwie i w końcu trzeci o pierścieniach Saturna. Związek? Nierozerwalny, bo wszystko to składa się na rozważania narratora. Przeszłość w teraźniejszości, widziana oczami erudyty. Podróżnik przemierzający prowincjonalne miasteczka, odwiedzający miejsca, które uruchamiają mechanizm pamięci i przywołują historie zapomniane lub nieodkryte. Bolesna konkluzja o nicości wszystkiego, o ulotności życia, o rozlewaniu się w niepamięci nas samych. Teraz i Kiedyś. Upadki miast, które zwykły tętnić życiem i gościć najznamienitsze osobistości. Ruiny zamków, dworów, upadające hotele, bazy militarne. Niezwykłe, jak i gdzie błądzą (?) myśli narratora przywołując do życia historie pokryte kurzem. Jak ta o Thomasie Brown’ie, Rogerze Casemencie czy cesarzowej Cixi. Rozważania krążą też wokół ludobójstwa, kolonialnej eksploatacji, okrucieństwa i bezwzględności, humanizmu i kondycji ludzkości w ogóle. Eksploracja Konga w XIX wieku. Czystki chorwackich ustaszy. Wojna tajpingów. Nieuchronny koniec. Pulvis es et in pulverem reverteris. Wspomnienie goni wspomnienie, a na dodatek każde z nich jest powtarzalne, przez co tworzą się długie łańcuchy, nowe opowieści. Jak w „Ogrodzie o rozwidlających się ścieżkach” Borgesa. I nagle stop. Koniec rozdziału, inaczej rozmyślaniom nie ma końca. Taka koncepcja narracji sprawia, że książkę czyta sie trudniej. Okruchy przeszłości, jak drobinki z pierścieni Saturna, kłebią się, tłoczą i powracają w kolejnych rodziałach.  Kiedy wpatrujemy się w miejsca, poznajemy ich historię pozostają one w nas, przynajmniej przez pewien czas. Tworzy się powidok i aby nadać mu barwy ostre, wyraźne i urzeczywistnić potrzeba wyobraźni, wspomnień. Bez pamięci wszytko rozpada się w proch, bo pamięć i czas są tu kluczem. Melancholia, jak z ryciny Dürera oplata i przeszywa ten tekst.

Lektura obowiązkowa, kapitalna i genialna.

W.G. Sebald „Pierścienie Saturna. Angielska pielgrzymka”, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2009

1 komentarz:

  1. Cieszę się, że się podobało:) Sebald jest kapitalnym pisarzem. Podoba się mi Twoja recenzja!

    OdpowiedzUsuń