Pages

czwartek, 9 maja 2013

Białe trufle


Sięgając po tę książkę, przyznaję uległam reklamie, a dodatkowo tytuł wydawał się smakowity. Mój niepokój budziły jednak zachęty celebrytów TVNu a do tego dość zmysłowa okładka, wywołująca konotacje z romansidłem. Kilka razy i bez przekonania podchodziłam do lektury. Czy zawiodła mnie intuicja?


Nicole Mary Kelby to amerykańska dziennikarka i pisarka, która bohaterem swojej książki „Białe trufle” uczyniła Aguste’a Escoffiera, wielkiego twórcę haute cuisine. To on uprościł kartę dań wprowadzając tzw. menu a la carte. Rozpropagował service à la russe tj. kolejne serwowanie dań w miarę jedzenia, zamiast service à la française – jednoczesne podawanie wszystkiego od przystawki po deser. Artysta w swoim fachu. Gotował dla największych – Nelly Melby, Adeliny Patti, Jules Henri Poincaré i w najbardziej prestiżowych restauracjach na świecie w Ritzu i Savoyu. Autor ”Le guide culinaire”. Osobę Escoffier’a otaczała aura tajemniczości związana z jego licznymi romansami (?), w tym najgłośniejszym z Sarą Bernhardt (?) - ile w nich prawdy, trudno ocenić i przyznała to w posłowiu sama autorka .

Rok 1935. Europa jeszcze nie wiedziała, że stoi u progu wojny, ale przyglądała się z niepokojem temu, co się działo w Niemczech. W Monte Carlo, w La Vila Fernand państwo Escoffier mieszkali z cała gromadą wnuków, dzieci, prawnuków. Bez pieniędzy. Zdawali się egzystować tylko dzięki pomocy znajomych. Auguste krzątał się po kuchni w swoim znoszonym fraku i prążkowanych spodniach lub pochłonięty był spisywaniem wspomnień. Jego żona, Delphine, ciężko chora, marzyła o tym, aby mąż stworzył danie nazwane jej imieniem (przecież dedykował je tylu obcym osobom!). To jedna płaszczyzna narracji. Drugą stanowi pamiętnik Escoffiera. Są tu rozważania o gotowaniu, tło społeczno-polityczne z wieloma ciekawostkami i szczegółami dotyczącymi belle époque, jest o gustach kulinarnych m.in. Sary Bernhardt, Zoli, są przepisy z historią w tle. To najciekawsza część książki. Autentyczny opis pasji jaką dla Escoffier’a było gotowanie. Kuchnia ponad wszystko, prawdziwa miłość życia. Dopracowanie wszystkich detali smakowych i wizualnych posiłków. I dopiero gdzieś w tle rodzina. Jego małżeństwo z Delphine, jakże dziwne- żyli przecież całe lata osobno, a jednak „jej dłoń pasowała do jego dłoni, tak jak zawsze. (…) Chciała, żeby odszedł, a jednak nie wyobrażała sobie życia bez niego”. Mimo wszystkich (domniemanych ?) romansów, miłostek, ich uczucie zdawało się trwać, choć niezupełnie je rozumiałam.

Książkę charakteryzuje przedziwna niespójność – poplątanie płaszczyzn czasowych, poucinane historie. Mniej więcej w połowie zaczyna się czytelnicza męczarnia. Kolejne wątki pojawiają się i nagle znikają, ale … nie czekamy wcale na ich dalszy rozwój . I te dialogi ! Kto tak rozmawia? Kuchenna antropologia.
"- Musisz więc zjeść razem ze mną - powiedziała.
- Zjem.
- Ze mną?
- Zjem. (...)
- Jesli nie zjesz ze mną, nie będę jadła.
- Usiądę więc z tobą.
- I zjesz?
- I zjem.
"
Jest smacznie to prawda. Opisy potraw i ich składników przyjemnie łechcą podniebienie, tylko jest tego za dużo i momentami zupełnie giną w nich bohaterowie. Właśnie, konstrukcja postaci: płaska, bez polotu, chciałoby się więcej. Chaos. Intuicja mnie nie zawiodła. Pani Kelby przydałaby się lektura powieści Irvinga Stone’a – takie korepetycje dla piszących fabularyzowane biografie, bo ta trufla jest zdecydowanie zepsuta.


N.M.Kelby, “Białe trufle”, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2013

1 komentarz:

  1. Jak zwykle, opakowanie nie gwarantuje jakości. A miałam ją kupić. Nic tak nie cieszy kolekcjonerki smaków jak książka o pięknym jedzeniu:) No cóż, dobrze wiedzieć wcześniej.

    OdpowiedzUsuń