Jak napisać recenzję
książki, której przypisano już wszystko, co naj: najlepsza, bo Booker 2014, najmłodsza,
bo autorka ma zaledwie 28 lat, najgrubsza, bo w polskim wydaniu Wydawnictwa
Literackiego ma 932 strony. Gdzie tu miejsce na słowa, tym bardziej krytyczne,
jakby coś. Czułam się lekko przytłoczona. Czy wszystkie te „wow”, to wzdychania klakierów? Czy aby
nie kolorowa łatka przyklejona przez jury nagrody literackiej? Choć książkę skończyłam
w grudniu, słowa zbierałam długo.
Hokitika 1874 r. - http://freepages.genealogy.rootsweb.ancestry.com/~nzbound/hokitika.htm |
Akcja „Wszystko, co lśni” Eleanor Catton rozpoczyna
się wraz z przybyciem z Edynburga na południowe wybrzeże Nowej Zelandii, Waltera
Moody’ego, niedoszłego prawnika, który chce zostać poszukiwaczem złota. To nie
kaprys, to nowy plan na życie. Jego świat odwraca się o sto osiemdziesiąt stopni. Dosłownie.
„Niebo było tu jakby odwrócone, gwiazdozbiory nieznane, a Gwiazdę Polarna miał pod nogami, zupełnie zasłonięta. (…) Znalazł Oriona – był odwrócony, kołczan miał pod sobą, a miecz zwisał mu z pasa do góry nogami. Wielki Piec dyndał niczym martwe zwierzę na rzeźnickim haku.”
Mężczyzna trafia do Hotelu Korona w Hokitka i przypadkowo bierze udział w spotkaniu dwunastu mężczyzn. To od nich słyszy historię śmierci niejakiego Crosbiego Wellsa, nieudanej próby samobójczej prostytutki Anny Wetherell, zniknięcia Emery’ego Stainesa, statku widma oraz tajemniczego i bezwzględnego Francisa Carvera. Z pozoru błahe wypadki okażą się naczyniami połączonymi, a każdy bohater wyjawi swoją mroczną historię oraz sekret skryty za rąbkami sukien wypełnionych złotem i za dymem sączącym się z fajki do palenia opium. Pastor, polityk, alfons, handlarz opium, aptekarz, wróżka, kierownik więzienia, dziennikarz, poszukiwacz kamieni. Zacne grono.
„Niebo było tu jakby odwrócone, gwiazdozbiory nieznane, a Gwiazdę Polarna miał pod nogami, zupełnie zasłonięta. (…) Znalazł Oriona – był odwrócony, kołczan miał pod sobą, a miecz zwisał mu z pasa do góry nogami. Wielki Piec dyndał niczym martwe zwierzę na rzeźnickim haku.”
Mężczyzna trafia do Hotelu Korona w Hokitka i przypadkowo bierze udział w spotkaniu dwunastu mężczyzn. To od nich słyszy historię śmierci niejakiego Crosbiego Wellsa, nieudanej próby samobójczej prostytutki Anny Wetherell, zniknięcia Emery’ego Stainesa, statku widma oraz tajemniczego i bezwzględnego Francisa Carvera. Z pozoru błahe wypadki okażą się naczyniami połączonymi, a każdy bohater wyjawi swoją mroczną historię oraz sekret skryty za rąbkami sukien wypełnionych złotem i za dymem sączącym się z fajki do palenia opium. Pastor, polityk, alfons, handlarz opium, aptekarz, wróżka, kierownik więzienia, dziennikarz, poszukiwacz kamieni. Zacne grono.
Eleanor Catton, foto: Brett Gundlock/National Post |
Literatura
wiktoriańska kojarzy się z czymś nudnym. Nie oszukujmy się: Dickens, siostry
Brontë, Thackeray, George Eliott. Dla większości brzmi ciężko, opaśle, ckliwie,
staroświecko i odstrasza na dzień dobry. A jednak Eleanor Catton sięga do tej
tradycji i wprowadza ją, moim zdaniem z ogromnym sukcesem, na tory
modernistycznego eklektyzmu, bo miesza tu powieść grozy, powieść realistyczną,
awanturniczą, historyczną, kryminał i romans. Widać, że autorka wspaniale czuje
się w tej konwencji, co więcej, bawi się nią, brnąc w pastisz. Gruba sprawa, a
taka lekka. Przez cały czas myślałam sobie, kurczę, jak Catton to ogarnęła
planistycznie. Ile czasu i jakiej organizacji wymaga napisanie takiej książki,
ile pracy i gromadzenia materiałów. Pomijam wertowanie archiwów, ale Catton
sięgnęła nawet po program Stellarium, by wiarygodnie oddać ruchy gwiazd i planet,
a te mają niebywale znaczenie. Nie przez przypadek za początek akcji wybrano
rok 1866 i to 27 stycznia. To miesiąc synodyczny, kiedy to zachodzi cały cykl
zjawisk astronomicznych, a księżyca stopniowo ubywa. Ubywa też treści w
kolejnych rozdziałach. O ile pierwsza część, nów, ma ponad czterysta stron, o
tyle ostatnia ma tylko półtorej strony, a i sam tekst robi się jakby mroczniejszy.
Stopniowo dialogi wypychają się na pierwszy plan łokciami. Wszystkowiedzący i
jawnie obecny narrator, który towarzyszył nam od początku,
znika. Bohaterowie dzielą się na gwiezdnych niczym znaki zodiaku, planetarnych
od planet. Wszyscy oni podlegają Rozumowi, Władczości, Sile, Pożądaniu,
Ograniczeniom i biorą udział w jakiejś rozgrywce, a może realizują z góry
opracowany plan? Co kieruje naszym życiem - Fortuna czy fortuna? Uderzało mnie,
że autorka chce żebyśmy byli cały czas świadomi, iż mamy do czynienia z fikcją,
stąd hipertekstualne zabiegi oraz wyprzedzające podsumowania na początku
każdego rozdziału. Do tego bohaterowie są tak konstruowania, że nie
przywiązujemy się do nich, nie czujemy jednostajnie ani większej, ani mniejszej
sympatii. Żaden nie jest jednowymiarowy, ale też nie ma rozbudowanego i
skomplikowanego obrazu psychologicznego. I jeszcze jedno. W książkach epoki
wiktoriańskiej wspaniale zawsze było tło i społeczeństwo, ze wszystkimi, teatralnymi
wręcz szczegółami, drobiazgami, detalami, u Catton też je znajdziecie, ale już nieprzesadzone,
wywarzone, inspirujące. Nowozelandzka gorączka złota, echo wojen opiumowych,
kolonizacji, kastowość społeczeństwa i brutalna rzeczywistość w ziemi
obiecanej. Kiedy Moody wchodzi do pomieszczenia, gdzie jest już dwunastu
gniewnych, to jakby czytać opisy Henry’ego Jamesa. Świetne dialogi, humor i dar
obserwacji to także, ale przed wszystkim sprawne posługiwanie się zawieszeniem
akcji, eleganckim i dyskretnym zapowiadaniem tego, co może się zdarzyć oraz
sprawnym powracaniem do zawieszonych wątków, podsumowywanie. Wieńcząca książkę
retrospekcja to majstersztyk!
W ostatecznym
rozrachunku historia sama w sobie nie jest ważna, bo „(…) nikt nie powinien brać cudzej prawdy za własną.” Liczy się
podróż, jaką odbywamy z autorką, liczy się smakowanie każdej strony, dobrej
literatury.
Nie nazwałbym tego dobrą literaturą. Nie ma w tej powieści niczego, dzięki czemu zasługiwałaby na zachwyt.
OdpowiedzUsuńMyślę, ze słowo "niczego" jest gruba przesada ...
Usuń