Intrygował
mnie tytuł. Uwodzicielski, tajemniczy, ale zanim przeczytałam całość, zdarłam z
książki część zagadki i wygooglowałam nazwisko Miczurina. Hodowca i sadownik. Odkrycie
pierwsze - nie będzie dosłownie i nie o genetyce. Zbyt trywialnie.
copyrights Anna Mika via ksiażki.onet.pl |
Drugie
odkrycie. Natrafiłam na książkę z perfekcyjnym pierwszym zdaniem. Wiecie takim,
które zawiera treść totalną, albo jest fantastycznym czytelniczym pasem
startowym. Zatapiamy się i odlatujmy. „O
tym, że nie żyje dowiedziałam się jako ostatnia”. I tak czytam pierwsze z
siedmiu opowiadań, gdzie jakaś kobieta, imieniem Maria, zatrzasnęła się między
życiem i śmiercią. Łazi po wiosce-mieście, szura butami, coś gada, głównie
zaprzecza. Śmierć okazuje się taka ludzka. Dalej Murek zabawia też po ludzku i żongluje
Trójcą Świętą, przemijaniem, folklorem, mistycyzmem czy karawanem z trumną (tu
kamera narracji podglądnie pogrzeb z bożego i żabiego pułapu!). Prawdziwa
nawałnica dziwnego rodzaju szczegółu w wyolbrzymionych dokładnością opisach
scenografii. Wszystko to po to, żeby zagubić czytelnika w czasie. Po co nam
wiedzieć gdzie jesteśmy, literackie gdzieś i tyle. Ujmujące, ale z czasem
zaczęłam mieć ambiwalentne uczucia, jakbym czytała o widmach. Ten brak
namacalności lekko nużył i wyczerpał się, tak sądzę, w ostatnim opowiadaniu.
Odkrycie
trzecie – nic nie jest tym, czym się wydaje. Pięknym językiem pisze Murek,
oszczędnym, plastycznym, tylko, że znowu ta prostota nie jest taka prosta,
kryje pełno niedomówień, skojarzeń, odniesień. To, co Miczurin robił roślinom,
Murek zafundowała językowi i narracji. Ciekawy debiut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz