Foto. Abdul Alifuddin/ pexels.com |
Podobno
najlepiej przeczytać „Ulissesa” w pociągu, na przykład na
trasie Warszawa-Berno: bezpieczne zanurzenie się w potok myślo-mowy,
jednym tchem. Natomiast „Moby Dicka” warto zabrać do łazienki.
Tu z kolei liczy się mozolne zaliczanie baz, które położone są w
bliskiej odległości. Podobno w toalecie czytają głównie faceci.
No, przecież to praktycznie bluźnierstwo i taka niekobieca rzecz,
kisnąć na muszli w oparach niefiołkowych zapachów przerzucając
kartki, analizując, śmiejąc się lub wysilając intelektualnie.
Wszystko oczywiście ze spuszczonymi majtami i nieskrępowanym
poprykiwaniem. A jeśli założymy specjalny kombinezon ochronny? A
może bardziej chodzi o to, że książka to rzecz święta, boska, a
my zanosimy ją do tego przybytku ze skażoną aurą? Co na to
feng-shui? A może to kwestia wielozadaniowości? Brak skupienia?
Cokolwiek sobie teraz odpowiadacie, ja bez ściemy przyznaję,
czytam. Czytam w toalecie, kontynuując tym samym rodzinne
posiedzenia na porcelanowym tronie. Jeśliby sięgnąć pamięcią to
zaczęło się u babci, gdzie obok kibelka na ścianie wisiał
gazetnik, a w nim Przekroje. Czytali wszyscy, to i ja.
Dlaczego
tam właśnie oddaję się lekturze? Po pierwsze, lubię tą czynnością wypełniać wolne chwile. Po drugie, często to jedyny
spokojny przybytek w całym tym naszym cyrkowym domu, czasem w pracy,
czasem u rodziny itd. No to teraz co pożeram?
DOSTĘPNE
ZAWSZE, CZYLI LICZĄ SIĘ SŁOWA
Zacznijmy
od tekstów powszechnie
dostępnych i to w każdej toalecie. W przypadku osób
czytających obsesyjnie i kompulsywnie,
liczą się po prostu litery, słowa i
sam fakt przesuwania gałek po tekście. Sięgamy zatem po etykiety
szamponów, składy kremów, maseł
do ciała, past do zębów i
ostrzeżeń
na Domestosie/odświeżaczu
powietrza, przepisu
na pranie ręcznika. Analizujemy
adresy wytwórców papieru toaletowego.
„Czytanie
kompulsywne zwalnia z obowiązku posuwania się w lesie medytacji w
poszukiwaniu polanek.”
pisał
Sylvain Tesson w „W syberyjskich lasach”. Nazwijmy
to po prostu zaspokajaniem
czytelniczego
głodu
i
wewnętrznej
potrzeby
wypełnienia czasu tekstem.
Pascal
mawiał, że „wszystkie
nasze nieszczęścia biorą się z jednej tylko przyczyny, mianowicie
stąd, że człowiek nie potrafi usiedzieć sam w pokoju”.
Jakie
nieszczęścia?
PRASOWANE
SŁOWA
W
drugiej grupie tekstów połykanych będą te prasowe … różne.
Ich sąsiedztwo może naprawdę zaskoczyć. Powrócił Przekrój,
moim zdaniem idealny; jest i Polityka, Film, Literatura na Świecie, Tygodnik Powszechny, stare egzemplarze Lampy i ... Elle (!- to przez Mariolkę), ale też kilka leciutkich, czyli w moim
przypadku gazet shoppingowych, które namiętnie oglądam, marząc o
nabraniu od samego czytania, stylu i elegancji. Mam nadzieję, że
jak się już wystarczająco napatrzę, to pójdę do sklepu i kupię
sobie, na przykład, tusz do rzęs … po sześciu latach
abstynencji. Póki co wciąż trzymam kurczowo tę nadzieję.
KRÓTKO,
KRÓTKO, KRÓTKO
Musze
przyznać, że krótkie czyta się w toalecie idealnie. Krótkie
rozdziały, krótkie opowieści, krótkie przepisy, krótkie zdania,
krótkie rozmowy. Wszystko, co można spokojnie odłożyć po kilku
akapitach, bez strachu, że wyrywa się nas ze środka morderstwa
albo cudnego seksu, albo poetyckiego obrazu karmienia sikorki. Weźmy
na przykład parakulinarne felietony Masłowskiej „Więcej niż
możesz zjeść”. Zwracam uwagę na przedrostek „para-”
tym, którzy za chwilę wezwą sanepid. Bosko, zabawnie, przekornie i
mogę odciąć pępowinę kiedy chcę. Odkładam, wychodzą, a
wróciwszy nie mam uczucia, że coś mnie omija.
Moim nieodzownym
tomikiem jest też „Morderstwo w ciemności” Atwood. To
zbiór impresji, esejów,
opowiadań, obserwacji.
Głównie dwie, trzy strony,
ale jest tu wszystko:
prowokacja, metafikcja, ironia, kpina. Bardzo sardonicznie. Można
wracać i wracać. Ta
pozycja zameldowana jest na stałe w łazience od
lat.
GDZIE
SĄ ANTOLOGIE?
Kolejna
grupa łączy się z poprzednią, co do formy, ale wprowadza pewną
agregację. Justyna Sobolewska pisała kilka lat temu, że na polskim
rynku brakuje typowych książek do czytania w toalecie, podczas gdy
rynek anglosaski jest na takie gusta świetnie przygotowany: „Spędzać
czas w klo” („Passing time in the loo”) Stevena Andersona i
„Wielka amerykańska księga do toalety”. (Swoja drogą
lubimyczytać ma tylko jeden hasztag w tej sekcji i oznaczoną nim
książkę Andersona. Sprawdźcie Goodreads, w celach poznawczych lub
statystycznych.)
Byłoby
genialnie mieć różne krótkie, niespokrewnione tytuły w jednym
tomie. Póki co, można sięgnąć po Frédérica
Beigbedera „Pierwszy
bilans po apokalipsie”,
być może nie jest to najlepszy tytuł, bo jak na mój gust wybór
zbyt nieobiektywny, ciągnący uparcie w stronę literatur
frankofońskiej, ale oto przed wami „sto
ulubionych książek, które trzeba przeczytać na papierze, zanim
będzie za późno”.
Polecono
mi też „Zapomniane
słowa”, zbiór
pod redakcją Magdaleny
Budzińskiej. Książka
o żywej tkance jaką jest język, nie
tylko dla językoznawczych freaków,
o tym co już minęło: o
skusze, o łapserdaku, trzpiocie, a
nawet ajfonie….
I
na koniec „Centuria.
Sto opowieści rzek” Manganelliego.
PIW poleca:
„Idealnie
nadaje się do niezbyt pośpiesznego czytania opowieść po opowieści
oraz losowych powrotów.”
Zaczęłam…
wczoraj i urzeka mnie matematyczna precyzja, połączona z
oszałamiającym
zawikłaniem.
GŁOWA
W CHMURKACH
I
na końcu, tajemnicza kupka z komiksami. Leżą tu głównie Szarloty
Pawel z przygodami Kleksa, które czyta Lilka. "Lobo" Marcina. I kilka
moich. „Relax. Antologia opowieści rysunkowych” Tomasza
Kołodziejskiego to nówka.
Pamiętacie Świat Młodych albo właśnie Relaks? Uwielbiałam te
tytułu. Rysunki Baranowskiego, Rosińskiego, Wróblewskiego,
Szyszko, Mleczki. Tematycznie i stylistycznie bardzo różnie.
Miłych
posiedzeń!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz