Pages

niedziela, 11 czerwca 2017

Guilty pleasures


Irytuje mnie perfekcja, a jeszcze bardziej udawana perfekcja połaczona z pozerstwem. Dzień otwierany szklanką mleka migdałowego ze spiruliną, do tego lektura kolumny z The New Yorkera albo wiersz Białoszewskiego o poranku. Mus z chia, malin i amarantusa w lunchboxie do roboty; kanapka z serem w foliówce jest zbyt ordynarna, oczywista i przejedzona. Poza tym gluten. Nikt nie ma pryszczy, za to wszyscy wpieprzają catering dietetyczny (żaden z produktów nie jest opisany, tak więc z tą dietetyką to...) i pachną Diorem (chuj z mydłem), zęby białojebne i równe w przylepionych uśmiechach. Wakacje na Karaibach, albo chociaż w Pradze, gdzieś za granicą po prostu. Taki Łagów wypada naprawdę blado, pewnie dziura dla emerytów, bez neta 4G i knajpy fusion. Jak się tam odznaczyć na Facebooku?
I co tam sarkastyczna krytyka, jak człowiek robiąc niby obciachowe rzeczy, ale przynoszące mu niekłamaną przyjemność, czuje się winnym. Guilty pleasures. Kochasz RPGi, ale opowiadasz o Prouście, którego ni w ząb nie kumasz. Słuchasz trash metalu, ale koszulkę masz z Możdżerem, którego dźwięki brzmią modernistycznie, a nazwisko ma należyty PR.
Tymczasem Tołstoj mówił, że szczęście polega na przeżyciu każdego dnia tak jakby był on pierwszym dniem miesiąca miodowego i ostatnim wakacji. Także zrób coming out. Oto mój.

1. PIĄTKOWY JUBEL
Tak, w momentach kompletnego odreagowania ląduję na Pudelku. Nie tylko we freestajlowe piątki, czy soboty, czasem codziennie. Czytam o nowych ustach Edyty Górniak, marchewkowej opaleniźnie Kaczyńskiej, złotych radach Chodakowskiej, bez których w dorosłym życiu ani rusz, a nawet newsy o wizycie Trupa we Wrocławiu. Jestem dość sucha i mechaniczna w czytaniu: kolejne posty, żadnych komentarzy, a od czasu do czasu kliknę sobie gdzie kupić bluzkę Kingi Rusin.



2. WYCINANKOWE ZAKUPY
I tu lądujemy przy temacie, którego nie znoszę: zakupy ciuchów. Na samą myśl biegania po tych wszystkich sklepach, przymierzania, pocę się jak ruda mysz w uplany dzień. Dla ogólnego obrazu zarysuję tylko wielkość mojej garderoby: mieści się (wraz z butami, ale nie narciarskimi) w większej walizce. Serio. Przetestowane. Dżinsy się prują kupuję nowe, jedną parę nie sześć. Rotacja zatem nie może nawet równać się tej w tetrisie. Kto mnie zna ten wie: spodnie, T-hirty, czasem pogniecione, czasem wyciągnięte, czasem styl a la worek od ziemniaków. Tymczasem, prawie maniakalnie kupuję gazety shoppingowe, wycinam z nich zdjęcia: stylizacje, modne dodatki, niebanalne zestawienia kolorystyczne. Wszytko to spinam kolorową klamerką, a potem obczajam w necie i nabywam. Zawsze online, co prowadzi do kolejnej przyjemności, także ciuchowej!



3. I ZNOWU ZAKUPY
Jestem fanatykiem zakupów (i oglądactwa) na Zelando i showroom.pl, mam dziwne przekonanie, że zgromadzono tam wszystkie oryginalne, unikatowe pary gaci i koszulek. Po ostatniej wizycie w sieciówkach (w realu), to przekonanie jest coraz głębsze. Czaję się tylko na promocje, odznaczam, wrzucam do schowka, obserwuję, upomina się o powiadomienia o dostępności, zapisuje się na newslettery. Dostaję bólu brzucha, kiedy widzę info „ostatni egzemplarza”, wtedy wciskam KUP natychmiast. I tak codziennie, a przypomnijcie mi ile mam ciuchów? Pudełka po zakupach szybko rozbrajam, wrzucam do segregacji. Dowód winy usunięty.



3. MARTINI WSTRZĄŚNIĘTE
Seria z Jamesem Bondem jest dobra na każdy wieczór, sączy się nawet w tle kiedy pracuję, albo piszę. Oglądam ją namiętnie, głównie odcinki z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Kocham Seana Connory'ego i jego seksi profesję, ale nade wszystko akcent i głos. Kocham Jamesa, bo nie jest idealny: pali jak smok, pije jak szewc, bzyka się jak królik. Łączy w sobie dziwną przystań bezpieczeństwa, a podniecającym dreszczykiem antyrutyny. „Oh, Jaamess...”.



4. TROLLOWANIE NA KANAPIE
To przyjemność genetyczna, związana z umiejętnością zasypiania wszędzie. Zwykle przypada na noce weekendowe, kiedy to oglądam sobie jakiś film np. „Pozdrowienia z Rosji”. Sadowię się na kanapie, wiedząc już, że nic nie obejrzę i że powieki za chwile się zamkną, ale udaję że nie. Zasypiam w pokurczonej pozycji w ciągu 5 minut, bez względu na porę. Jest mi diabelnie niewygodnie, jeśli się przebudzę jestem obolała, łapią mnie skurcze itd. Zdarza się, że jestem szarpana albo wołana do przyjścia na górę i bywa, że się zwlekam, ale najczęściej po prostu przesypiam tak noc. Pozdrawiam mojego kochanego brata! On rozumie.



5. DZIWNE SMAKI
W ciąży wpieprzałam budyń z ogórkiem kiszonym. Żeby zobrazować to dokładniej: ogórek był łyżką, na której spoczywała waniliowa masa. Pycha. Robiłam to trochę z lenistwa: chciało mi się słodkiego, a natychmiast potem słonego. Postanowiłam połączyć smaki. Ale oki, można to zrzucić na karby hormonów i zachcianek. Jak już obcy opuścił moje ciało, zajadałam się stuletnim jajem (podobno czuć w nim amoniak, ja raczej żułam żelatynę koloru fioletowego), śledziem z dżemem, lodami pokrzywowymi, niegdyś parówką z miodem, pomidorami z cynamonem. Wszytko zapijam ziołami na nerki np. urosanem.







1 komentarz:

  1. Na początku pojęcie guilty pleasure dotyczyło tylko filmów, książek, muzyki - ogólnie wytworów kultury, a teraz zauważam, że coraz częściej pod tym pojęciem może się kryć właściwie wszystko. Ja tam się nie czuje winna, jak robię coś, co sprawia mi przyjemność... Albo może czerpię z tego przyjemność w ukryciu :D

    OdpowiedzUsuń