Pages

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Jak nie czytać „Trzech pstrych tygrysów” Guillermo Carbery Infante



Okazało się, że mam je trzy: oczywiści tę polską od Universitas, hiszpańską Seix Barral i wyimki „Ona śpiewała Bolero” Muzy. Wiedziałam na co się porywam, dlatego zaczęłam w ojczystym. Każda encyklopedia pisarzy powie, że Cabrera Infante to monstrum literatury, a „Trzy pstre tygrysy” to mało-konwencjonalne dzieło, czyli z góry wiadomo, że łatwo nie będzie. W zasadzie wsiadamy na bombę modernistycznych wygibasów: intertekstualności, eklektyzmu i nieskrępowanej zabawy słowem. Zanim jednak się poddamy w przedbiegach, warto zadać sobie dwa pytania. Po pierwsze: czy aby ta książka nie jest podziwiana za to jaką nie jest, a pod drugie jak jej NIE czytać?

CZY LECI Z NAMI PILOT?
Pierwsze … osiemdziesiąt stron wciąga pospiesznie w wir słów: chwyta nas Skylla z twarzą Marcela Duchampa i wrzuca w prolog opisujący show w luksusowym klubie Tropicana. Wiele nazwisk. Poznajemy tytułowych bohaterów: trzy tygrysy z hawańskiego podwórka: Silverstre, Eribó i Arsenio Cué; słuchamy La Estrelli, a potem zalegamy na kozetce u psychiatry. Gdzieś w międzyczasie trafiamy na czarną stronę i tempo wygasa, choć nadal tańczymy rumbę (przynajmniej słyszymy muzykę). NIE. Nie traktujcie tego jak chaosu, jak zlepka luźno połączonych opowieści, które za wspólny mianownik wydają się mieć tylko miejsce akcji – Hawanę w ostatnich dniach dyktatury Batisty. Tak, mamy tu kolaż, ale nie oznacza on bajzlu. I choć to świat postmodernizmu, Cabrera Infante nie tworzy książki hermetycznej. W swoim czasie dostaniecie do ręki wszystkie klucze. Rozkoszujcie się pasjonującą nierzeczywistością szczegółu.

HAWANA BANANA
Tak, Hawana to bohater naczelny, miasto totalne, miasto oddychające wieczną nocą. Miasto wibrujące muzyką, miasto łatwych kobiet, przygodnego seksu, upojnych nocy, dobrego rumu, gorącej rumby, wibrującego swingu, czy leniwego jazzu. NIE. To nie jest miasto z przewodnika, chyba, że za taki uznamy mózg autora. Cabrera Infante, który pożegnał się z Kubą na zawsze w 1965 roku, prezentuje tutaj raczej pewną retrospekcję, reprodukcję pamięciowo-graficzną. Bardzo efektowną, plastyczną opowiedzianą wspaniałym językiem, wernakularnym, rytmicznymi, melodyjnymi. W zasadzie muzykę w mojej głowie zdominowały głosy: słowotok, cytowanie, parafrazowanie. Zapis miasta, którego od dawna już nie ma. Taka nostalgiczna rekreacja, romantyczne wspomnienie.
Roześmiałem się. Ale pomyślałem, patrząc na port, że z pewnością istnieje związek między morzem a wspomnieniem. Nie tylko dlatego, że jest szerokie, głębokie i wieczne, ale tez dlatego że przychodzi w postaci regularnych fal, identycznych i nieustannych Teraz siedziałem na tarasie i piłem piwo, i powiała bryza, wiatr od morza, gorący, który podnosi się pod wieczór, i w kolejnych uderzeniach przyszło do mnie wspomnienie tych popołudniowych podmuchów, ale było to wspomnienie totalne, bo w jednej czy dwóch sekundach przypomniałem sobie wszystkie popołudnia mojego życia (…), kiedy siedziałem w parku i czytając podnosiłem wzrok,żeby poczuć wieczór, lub kiedy opierałem się o drewniany dom i słyszałem wiatr między drzewami, lub kiedy na plaży, jedząc mango, miałem ręce poplamione żółtym sokiem, lub kiedy siedziałem przy oknie i słuchałem lekcji angielskiego, lub kiedy u wujków siedziałem w bujanym fotelu, a moje stopy nie sięgały podłogi i nowe buty ciążyły mi coraz bardziej, wszędzie tam zawsze wiała ta łagodna, ciepła i słona bryza.”

INTELEKTUALNA MASTURBACJA
Ustaliliśmy już, że głównym bohaterem książki jest miasto. Pozostali bohaterowie to raczej … głosy. W części „Debiutanci” na scenę wchodzą: wspomniani już: Silvestre, Eribó i Arsenio Cué. Dodatkowo jeszcze Codac snuje opowieść o La Estrelli, a Laura Diaz położy się na kozetce u psychiatry. Jest i Bustrófedon, o którym słuchamy, którego słowne kalambury rozgryzamy. NIE. Oczywiście nie ma tu prostych rozwiązań. Rozbijacie przecież piňatę, a nie odpakowujecie Hubę Bubę. Bohaterowie stanowią swoje własne odbicia, co może nieco umknąć w całości przyjacielskich relacji tygrysów. Nie są oni też alter ego autora, raczej … wcielają się w jego pamięci. A wszystko ku szczytnemu celowi świetnej zabawy! Puste strony, czarne strony, lustrzane odbicia wyrazów, spadające litery. Redefiniowanie, przepisywanie, wymyślanie. Tłumaczenie.

ODWOŁAM SIĘ
Nie pamiętam gdzie przeczytałam, że gdyby Borges był bitnikiem, napisałby właśnie tę powieść. A Borgesa czuć tutaj dość silnie, oprócz niego dopatrzyłam się niemal natychmiast podobieństwa do „Gry w klasy” (choć „Trzy pstre tygrysy” wydały mi się bardziej liźnięte popkulturą, poza tym: „(…) wolę Bacha od Offenbacha, słowo daje, bo on jest here, ici, tutaj w hawańskim smutku, a nie w radości parisienne.”) Prousta, Twaina, Joyce'a. Opis śmierci Trockiego rozpisany na pióra kubańskich autorów to majstersztyk. NIE. To nie kolejny „Ulisses”, to bardziej satyra menippejska, z MC zamiast mędrca, z filmowymi ujęciami i scenkami prosto z Hollywood.

A tygrysy są w końcu smutne, pstre, a może uwięzione? Powodzenia!

Guillermo Cabrera Infante „Trzy pstre tygrysy”, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2017


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz