Okazało
się, że mam je trzy: oczywiści tę polską od Universitas,
hiszpańską Seix Barral i wyimki „Ona śpiewała Bolero”
Muzy. Wiedziałam na co się porywam, dlatego zaczęłam w ojczystym.
Każda encyklopedia pisarzy powie, że Cabrera Infante to
monstrum literatury, a „Trzy pstre tygrysy” to
mało-konwencjonalne dzieło, czyli z góry wiadomo, że łatwo nie
będzie. W zasadzie wsiadamy na bombę modernistycznych wygibasów:
intertekstualności, eklektyzmu i nieskrępowanej zabawy słowem.
Zanim jednak się poddamy w przedbiegach, warto zadać sobie dwa
pytania. Po pierwsze: czy aby ta książka nie jest podziwiana za to
jaką nie jest, a pod drugie jak jej NIE czytać?
CZY
LECI Z NAMI PILOT?
Pierwsze
… osiemdziesiąt stron wciąga pospiesznie w wir słów: chwyta nas
Skylla z twarzą Marcela Duchampa i wrzuca w prolog opisujący show w
luksusowym klubie Tropicana. Wiele nazwisk. Poznajemy tytułowych
bohaterów: trzy tygrysy z hawańskiego podwórka: Silverstre, Eribó
i Arsenio Cué;
słuchamy La Estrelli, a potem zalegamy
na kozetce u psychiatry.
Gdzieś w międzyczasie
trafiamy na czarną stronę i tempo wygasa, choć nadal tańczymy
rumbę (przynajmniej
słyszymy muzykę). NIE.
Nie traktujcie tego jak
chaosu, jak zlepka luźno połączonych
opowieści, które za wspólny mianownik wydają się mieć tylko
miejsce akcji – Hawanę w
ostatnich dniach dyktatury Batisty.
Tak, mamy tu kolaż, ale nie
oznacza on
bajzlu.
I choć to
świat postmodernizmu, Cabrera Infante nie tworzy książki
hermetycznej. W swoim czasie dostaniecie do ręki
wszystkie klucze. Rozkoszujcie
się pasjonującą nierzeczywistością szczegółu.
HAWANA
BANANA
Tak,
Hawana to bohater naczelny, miasto totalne,
miasto oddychające wieczną nocą. Miasto
wibrujące muzyką, miasto łatwych kobiet, przygodnego seksu,
upojnych nocy, dobrego rumu,
gorącej rumby, wibrującego
swingu, czy leniwego jazzu.
NIE.
To nie jest miasto z przewodnika,
chyba, że za taki uznamy mózg autora. Cabrera
Infante, który pożegnał
się z Kubą
na zawsze w 1965 roku, prezentuje
tutaj raczej pewną retrospekcję, reprodukcję pamięciowo-graficzną.
Bardzo efektowną, plastyczną opowiedzianą
wspaniałym językiem, wernakularnym,
rytmicznymi,
melodyjnymi. W zasadzie muzykę w mojej głowie zdominowały głosy:
słowotok, cytowanie, parafrazowanie. Zapis
miasta, którego od dawna już nie ma. Taka
nostalgiczna rekreacja, romantyczne wspomnienie.
„Roześmiałem się. Ale pomyślałem, patrząc na port, że z pewnością istnieje związek między morzem a wspomnieniem. Nie tylko dlatego, że jest szerokie, głębokie i wieczne, ale tez dlatego że przychodzi w postaci regularnych fal, identycznych i nieustannych Teraz siedziałem na tarasie i piłem piwo, i powiała bryza, wiatr od morza, gorący, który podnosi się pod wieczór, i w kolejnych uderzeniach przyszło do mnie wspomnienie tych popołudniowych podmuchów, ale było to wspomnienie totalne, bo w jednej czy dwóch sekundach przypomniałem sobie wszystkie popołudnia mojego życia (…), kiedy siedziałem w parku i czytając podnosiłem wzrok,żeby poczuć wieczór, lub kiedy opierałem się o drewniany dom i słyszałem wiatr między drzewami, lub kiedy na plaży, jedząc mango, miałem ręce poplamione żółtym sokiem, lub kiedy siedziałem przy oknie i słuchałem lekcji angielskiego, lub kiedy u wujków siedziałem w bujanym fotelu, a moje stopy nie sięgały podłogi i nowe buty ciążyły mi coraz bardziej, wszędzie tam zawsze wiała ta łagodna, ciepła i słona bryza.”
INTELEKTUALNA
MASTURBACJA
Ustaliliśmy
już, że głównym bohaterem książki jest miasto.
Pozostali
bohaterowie to raczej … głosy. W części „Debiutanci” na
scenę wchodzą: wspomniani
już: Silvestre,
Eribó
i Arsenio Cué.
Dodatkowo jeszcze Codac snuje
opowieść o La
Estrelli, a
Laura
Diaz położy się na kozetce u psychiatry. Jest
i Bustrófedon,
o
którym słuchamy, którego słowne kalambury rozgryzamy.
NIE.
Oczywiście nie ma tu prostych rozwiązań.
Rozbijacie przecież piňatę,
a nie odpakowujecie Hubę
Bubę.
Bohaterowie stanowią swoje własne odbicia,
co
może nieco
umknąć
w całości przyjacielskich
relacji tygrysów.
Nie są oni też alter ego autora, raczej … wcielają
się w
jego pamięci.
A
wszystko ku szczytnemu celowi świetnej zabawy! Puste strony, czarne
strony, lustrzane
odbicia
wyrazów,
spadające litery.
Redefiniowanie,
przepisywanie, wymyślanie. Tłumaczenie.
ODWOŁAM
SIĘ
Nie
pamiętam gdzie przeczytałam, że gdyby Borges był bitnikiem,
napisałby właśnie tę powieść. A Borgesa czuć tutaj dość
silnie, oprócz niego dopatrzyłam się niemal natychmiast
podobieństwa do „Gry w klasy” (choć „Trzy pstre tygrysy”
wydały mi się bardziej liźnięte popkulturą, poza
tym: „(…)
wolę Bacha od Offenbacha, słowo daje, bo on jest here, ici, tutaj w
hawańskim smutku, a nie w radości parisienne.”)
Prousta, Twaina, Joyce'a. Opis śmierci Trockiego rozpisany na pióra kubańskich autorów to majstersztyk. NIE.
To nie kolejny „Ulisses”, to bardziej satyra menippejska, z MC
zamiast mędrca, z filmowymi ujęciami i scenkami prosto z Hollywood.
A tygrysy są w końcu smutne, pstre, a może uwięzione? Powodzenia!
Guillermo
Cabrera Infante „Trzy pstre tygrysy”, Wydawnictwo Universitas,
Kraków 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz