Guilty pleasures
Irytuje mnie perfekcja, a jeszcze
bardziej udawana perfekcja połaczona z pozerstwem. Dzień otwierany szklanką mleka
migdałowego ze spiruliną, do tego lektura kolumny z The New Yorkera
albo wiersz Białoszewskiego o poranku. Mus z chia, malin i
amarantusa w lunchboxie do roboty; kanapka z serem w foliówce jest
zbyt ordynarna, oczywista i przejedzona. Poza tym gluten. Nikt nie ma
pryszczy, za to wszyscy wpieprzają catering dietetyczny (żaden z
produktów nie jest opisany, tak więc z tą dietetyką to...) i
pachną Diorem (chuj z mydłem), zęby białojebne i równe w
przylepionych uśmiechach. Wakacje na Karaibach, albo chociaż w
Pradze, gdzieś za granicą po prostu. Taki Łagów wypada naprawdę
blado, pewnie dziura dla emerytów, bez neta 4G i knajpy fusion. Jak
się tam odznaczyć na Facebooku?
I co tam sarkastyczna krytyka, jak
człowiek robiąc niby obciachowe rzeczy, ale przynoszące mu
niekłamaną przyjemność, czuje się winnym. Guilty
pleasures. Kochasz RPGi, ale
opowiadasz o Prouście, którego ni w ząb nie kumasz. Słuchasz
trash metalu, ale koszulkę masz z Możdżerem, którego dźwięki
brzmią modernistycznie, a nazwisko ma należyty PR.
Tymczasem Tołstoj mówił, że szczęście
polega na przeżyciu każdego dnia tak jakby był on pierwszym dniem
miesiąca miodowego i ostatnim wakacji. Także zrób coming out. Oto
mój.
1. PIĄTKOWY JUBEL
Tak, w momentach kompletnego odreagowania
ląduję na Pudelku. Nie tylko we freestajlowe piątki, czy soboty,
czasem codziennie. Czytam o nowych ustach Edyty Górniak,
marchewkowej opaleniźnie Kaczyńskiej, złotych radach
Chodakowskiej, bez których w dorosłym życiu ani rusz, a nawet
newsy o wizycie Trupa we Wrocławiu. Jestem dość sucha i
mechaniczna w czytaniu: kolejne posty, żadnych komentarzy, a od
czasu do czasu kliknę sobie gdzie kupić bluzkę Kingi Rusin.
2. WYCINANKOWE ZAKUPY
I tu lądujemy przy temacie, którego nie
znoszę: zakupy ciuchów. Na samą myśl biegania po tych wszystkich
sklepach, przymierzania, pocę się jak ruda mysz w uplany dzień. Dla ogólnego
obrazu zarysuję tylko wielkość mojej garderoby: mieści się (wraz
z butami, ale nie narciarskimi) w większej walizce. Serio.
Przetestowane. Dżinsy się prują kupuję nowe, jedną parę nie
sześć. Rotacja zatem nie może nawet równać się tej w tetrisie.
Kto mnie zna ten wie: spodnie, T-hirty, czasem pogniecione, czasem
wyciągnięte, czasem styl a la worek od ziemniaków. Tymczasem,
prawie maniakalnie kupuję gazety shoppingowe, wycinam z nich
zdjęcia: stylizacje, modne dodatki, niebanalne zestawienia
kolorystyczne. Wszytko to spinam kolorową klamerką, a potem
obczajam w necie i nabywam. Zawsze online, co prowadzi do kolejnej
przyjemności, także ciuchowej!
3. I ZNOWU ZAKUPY
Jestem fanatykiem zakupów (i
oglądactwa) na Zelando i showroom.pl, mam dziwne przekonanie, że
zgromadzono tam wszystkie oryginalne, unikatowe pary gaci i
koszulek. Po ostatniej wizycie w sieciówkach (w realu), to
przekonanie jest coraz głębsze. Czaję się tylko na promocje,
odznaczam, wrzucam do schowka, obserwuję, upomina się o
powiadomienia o dostępności, zapisuje się na newslettery. Dostaję bólu brzucha, kiedy widzę info „ostatni
egzemplarza”, wtedy wciskam
KUP natychmiast. I tak codziennie, a przypomnijcie mi ile mam
ciuchów? Pudełka po zakupach szybko rozbrajam, wrzucam do
segregacji. Dowód winy usunięty.
3. MARTINI WSTRZĄŚNIĘTE
Seria z Jamesem Bondem jest dobra na
każdy wieczór, sączy się nawet w tle kiedy pracuję, albo piszę.
Oglądam ją namiętnie, głównie odcinki z lat siedemdziesiątych i
osiemdziesiątych. Kocham Seana Connory'ego i jego seksi profesję,
ale nade wszystko akcent i głos. Kocham Jamesa, bo nie jest idealny:
pali jak smok, pije jak szewc, bzyka się jak królik. Łączy w
sobie dziwną przystań bezpieczeństwa, a podniecającym
dreszczykiem antyrutyny. „Oh, Jaamess...”.
4. TROLLOWANIE NA KANAPIE
To przyjemność genetyczna, związana z
umiejętnością zasypiania wszędzie. Zwykle przypada na noce
weekendowe, kiedy to oglądam sobie jakiś film np. „Pozdrowienia z
Rosji”. Sadowię się na kanapie, wiedząc już, że nic nie
obejrzę i że powieki za chwile się zamkną, ale udaję że nie.
Zasypiam w pokurczonej pozycji w ciągu 5 minut, bez względu na
porę. Jest mi diabelnie niewygodnie, jeśli się przebudzę jestem
obolała, łapią mnie skurcze itd. Zdarza się, że jestem szarpana
albo wołana do przyjścia na górę i bywa, że się zwlekam, ale
najczęściej po prostu przesypiam tak noc. Pozdrawiam mojego kochanego brata! On rozumie.
5. DZIWNE SMAKI
W ciąży wpieprzałam budyń z ogórkiem
kiszonym. Żeby zobrazować to dokładniej: ogórek był łyżką, na
której spoczywała waniliowa masa. Pycha. Robiłam to trochę z
lenistwa: chciało mi się słodkiego, a natychmiast potem słonego.
Postanowiłam połączyć smaki. Ale oki, można to zrzucić na karby
hormonów i zachcianek. Jak już obcy opuścił moje ciało,
zajadałam się stuletnim jajem (podobno czuć w nim amoniak, ja
raczej żułam żelatynę koloru fioletowego), śledziem z dżemem,
lodami pokrzywowymi, niegdyś parówką z miodem, pomidorami z
cynamonem. Wszytko zapijam ziołami na nerki np. urosanem.
1 komentarze
Na początku pojęcie guilty pleasure dotyczyło tylko filmów, książek, muzyki - ogólnie wytworów kultury, a teraz zauważam, że coraz częściej pod tym pojęciem może się kryć właściwie wszystko. Ja tam się nie czuje winna, jak robię coś, co sprawia mi przyjemność... Albo może czerpię z tego przyjemność w ukryciu :D
OdpowiedzUsuń