W tym miesiącu
wzięło mnie na góry. Najpierw był Simone Moro, zupełnie przypadkiem, a teraz „Czerwony Tybet” Roberta Stefanickiego. Czterysta
stron drobnym drukiem, dwanaście lat obserwacji i zapisków wprost z Dachu
Świata oraz niestrudzona, mozolna wędrówka kamienną, górską pustynią. Ciekawość
to silny motywator. Jak do cholery udało się kiedyś Heinrichowi Harrerowi tam przetrwać i dotrzeć? Tak, wiem w jego przypadku
działał inny spiritus movens. Ja wyobrażałam
sobie miejsce na kształt egzotycznej enklawy, gdzie wszyscy medytują a tymczasem
czytając Stefanickiego trafiam na skraj kultur, gdzie zderzają się dwa punkty
widzenia, dwie dziedzictwa, dwa języki. Oprawca i ofiara w dialogu głuchych.
Witajcie w Tybecie.
nawlasneoczy.wordpress.com |
Autor był w tym miejscu trzykrotnie w
2001, 2006 i 2013 roku, choć wyjazd jest praktycznie nie możliwy. Nawet wcześniejsze
wykupienie biletu, czy wycieczki niczego nie gwarantuje, zniechęcanie trwa. Druga
przeszkoda przy pisaniu książki, a nawet artykułu, to namówienie Tybetańczyków
do rozmowy z obcokrajowcem-dziennikarzem, raz, że można narazić oboje na „nieprzyjemności”,
dwa to powszechny strach przez inwigilacją, donosem, przesłuchaniem. W swojej
opowieści autorowi udało się jednak oddać głos ludziom stamtąd mnichom,
rinpoczom, inteligentom, koczownikom, zwykłym mieszkańcom. Dzięki temu
otrzymujemy bardzo realistyczny i rzetelny obraz społeczności, losów kraju i szczegółowe
omówienie wielu problemów, rewizję mitów, wyjaśnienie pewnych zagadnień i
terminów. Czym jest Tybet dziś? Czym właściwie był dawniej? Co pozostało z Shangri-La? Czy oprócz Dalajlamy są inne ikony? Co to takiego Tybetański Region
Autonomiczny? Co się stało z walką o niepodległość, obrosłą już dziś, jak się wydaje,
mitem? Jak nie żywić uraz do Chińczyków
i żyć razem?
http://www.lukaszsupergan.com/tybet/ |
Bez względnie
Tybet jest czerwony. Czerwony pod okupacją Chin. Czerwony, bo jednak okupiony
krwią. Mnisi w czerwonych habitach, czerwone ściany budynków i klasztorów, jaki
z czerwonymi ozdobami na łbach. Historie Stefanickiego są bardzo poruszające.
Codzienność życia w tym miejscu nie jest godna pozazdroszczenia, a wręcz tragiczna.
Ludzie z natury pacyfistyczni, dobroduszni i religijni, wydają się albo do czegoś
zmuszeni, albo zagubieni, albo po prostu bezsilni. Żyją wśród modernizowanego,
betonowego molocha, albo biednych, zabłoconych dzielnic. Modelowe zmiany, bez względu
na wszystko, a mimo to nie znajdziecie tu kategorycznych ocen ludzi, a raczej obiektywne
spojrzenie na systemy, w jakich przyszło im żyć. Tybetanczycy wydają się nie być
u siebie, jakby wypadli z innej bajki spokojnie żując campę. Oczywiście postawy są różne jedni kontestują taki stan
rzeczy, inni podejmują próby buntu, dokonują samospaleń, zrywów, jeszcze inni wyjeżdżają.
Z tych opowieści wyłania się obraz społeczeństwa, które wyraźnie nie jest u
siebie, a gdzie będzie za kilkadziesiąt lat? Czy ziści się historyjka Wanga
Lixionga? Przeczytajcie, nic nie jest tu czarne albo białe. To, co więcej niż opowieść
o kraju i jego mieszkańcach.