Myślę, że wszyscy jesteście ze mną
uczestnikami tego samego czternastogodzinnego lotu. Jakieś osiem godzin w
powietrzu za nami. Obsługa rozlała już obficie wino, obejrzeliśmy wszystkie
filmy, a dzieci są niespokojne, zaczynamy się gapić w fotel przed nami. Być
może czeka nas przymusowe lądowanie i postój. Marzycie o fryzjerze, przestrzeni
i oglądaniu innych twarzy. Jak w każdą podróż zabrałam książkę, choć, co tu dużo
gadać, nie kleiło mi się skupienie do zdań i historii. Czytałam wolno.
Pomyślałam wezmę kryminał, coś lekkiego; „jakby szwedzki”, bo wyszedł spod
pióra polskiej pisarki. „Bardzo zimna wiosna” Katarzyny Tubylewicz to zapowiedź
sprawnej intrygi, mroczność oraz rozgrzebania kolejnego tabu o szwedzkim raju.
W tej historii, wiośnie się nie
spieszyło ani do bocznych uliczek Storängen, ani do Norsborg. Sztokholm spowił
biały szal śniegu, z szarym prześwitem asfaltu. Miasto dostaje u pisarki jedną
z równorzędnych ról głównych. Uwodzi ciszą, luksusem dyskretnie ukrytym w
minimalistycznym dekorze i różnorodnością zabudowy. Czy to miasto, czy może
las? Pośród tej zabudowy, która dla wielu jest Disneylandem, Kamieniami
Sankary, socjalistycznym rajem, trup. Brutalnie zadźgany nożem, z wypchanymi
gazetami ustami i pozostawiony w aucie. A tyle było planów, marzeń, żeby zbliżać,
asymilować, zacierać granice. Nic na pokaz, nic demagogicznego, nic
kabotyńskiego. Śledztwo podjęli Jens i Björn, policjanci z komisariatu w Nacka
Strand. Przyjaciele, zbliżeni pracą, czasem spędzanym, porozumiem bez słów. Obaj
przeładowani zadaniami, obaj przygnieceni przez życie to rozwodem, śmiercią
dziecka, to alkoholizmem żony, albo reformą policji. Sączą cienką kawę i bawią
się snusem. Podejrzani stali się wszyscy: zięć dyletant, córka, afgańscy
chłopco-mężczyźni, może nawet skryta Ewa. W tym wszystkim relacje nieoczywiste,
rosnące z zazdrości, samotności, kompleksów, potrzeby bliskości. Być może historia jest prosta jak stolik Lack
z Ikei, ale skąpana w tylu ciekawych tematach, z wielowymiarowymi bohaterami, staje
się wyjątkowa. Można przypatrzeć się szwedzkiej równości i opiekuńczości, która
zaprasza, przydzielając jednocześnie osobne kręgi praw i obowiązków gości i to
bez kapci. Można podejrzeć moralne wybory przeszłe, ciche sprzyjanie nazistom.
Można zaobserwować problem przemocy wobec kobiet, jej wielowymiarowość i
paradoksy. Problem gwałtów na Niemkach, ale nie tych popełnianych przez
Sowietów, ale Aliantów i innych wybawicieli. Ofiar jest tutaj cała masa, ale
każda mimo, że pokaleczona, upodlona idzie dalej, wstaje i próbuje walczyć o
siebie [jak bardzo jest to dalekie polskiemu myśleniu, doświadczam ostatnio].
Tak gdzieś w połowie książki pomyślałam
sobie, że Tubylewicz robi z kryminałem coś, co [moim zdaniem] nie udaje sie
Bondzie. Śledztwo jest u niej może mniej techniczne, toczy się jakby z boku,
ale nieustannie utrzymuje napięcie. Mimo tematów jakie porusza pisarka, nie ma
połaci zbędnych słów, nadbudowanych historii, które marzą, żeby wydostać się z
tłoku i zabłysnąć w oddzielnej okładce. To jest coś, za co uwielbiam
Tubylewicz, za bodziec do szperania w nieznanych mi rejonach, za wydobywanie z
zapomnienia i przeoczenia, za zachętę do rozmawiania. W jej książkach [przy
całej miłości do Szwecji], pisarka nie stroni od podważania słynnego
egalitaryzmu, wskazywania na radykalizm rozwiązań, czy podnoszenia kwestii moralnych
z okresu II wojny światowej. Wszystko jest cudownie zbilansowane. Wiele wątków
w tej książce pozostaje zwieszonych, aby rozegrać się w następnej części.
Dobre.
„Bardzo zimna wiosna” Katarzyny Tubylewicz,
Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2020