„Poranek
tamtej niedzieli (…) pełen był cudów, dziwów i niespodzianek”, z których
największą była plotka jaka obiegła miasto: król (po schadzce z pewną
ladacznicą) zapragnął ujrzeć królową nagą. Dla współczesnego czytelnika niby
nic takiego, ale w XVII-wiecznej Hiszpanii spowitej płaszczem Świętej
Inkwizycji królewskie pragnienie zdawało się zagrażać bezpieczeństwu i
dobrobytowi Korony, przegraną wojną w Niderlandach i zatopieniem floty wiozącej
złoto z Nowego Świata. Na dodatek pojawiło się pytanie: czy jeśli Filip IV spełni
swoją zachciankę, popełni grzech? Wokół tych kwestii toczy się akcja powieści
Gonzalo Torrente Ballester’a „Kronika
zadziwionego króla”. Zachcianka króla wywołuje gorącą dysputę teologiczną
pod przywództwem Wielkiego Inkwizytora i jest głównym tematem rozmów na
ulicach. I mimo, że ponury kapucyn Villaescusa robi wszystko aby nie dopuścić
do miłosnej schadzki pary królewskiej, to pojawia się pomoc pod postacią
tajemniczego hrabiego Arandy i jezuity ojca Almeidy. Kim jest tak naprawdę
tajemniczy hrabia, który pełni rolę przewodnika młodego króla? Czyżby Szatanem? Aniołem?
Można
by powiedzieć ot, typowa satyra na dworskie układy, kler, hipokryzję oraz dogmatyczne
spory religijne. Temat niby błahy ale przesłanie nie jest tak jednoznaczne. Czy
jest to tylko antykatolicki pamflet? Zdecydowanie nie. Mamy tu ukłon w stronę
kobiecego piękna, walkę dobra ze złem, elementy metafizyczne, dysputę z diabłem.
Najprostsze rzeczy opisane pięknie i przewrotnie. Jest tu typowa hiszpańska cielesność
i wyuzdanie, rubaszne poczucie humoru oraz refleksja autora (który w momencie
wydania książki miał blisko 80 lat) nad życiem, namawianie do korzystania z
jego uciech, do przycinania knota świecy aby świeciła pełnym blaskiem. „…żarliwość
dyskusji nie pozwoliła wam (…) spostrzec, że te knoty zbyt się wydłużyły i że
drżą płomienie świec. A kiedy ich migotanie omiata twarz Pana, wydaje się ona
jeszcze bardziej zachmurzona. Jeśli nie macie nic przeciwko temu, chciałbym je przyciąć.
(…)”.