Rzeczywistość
Żulczyka
jest kolażem
scen i posklejanym poliptykiem wydarzeń.
We “Wzgórzu
psów”
przenosimy się
z warszawskiej krainy
prekariackich
uciech i
cieplej latte na Mazury, do
Zyborka, gdzie szczęście
można by
rozpylić
wyłącznie,
nieosiągalnym
tam, atomizerem Clinique. Iście
Kingowska prowincja, zapyziała, zdeformowana, ciężko uwierzyć
momentami, że jest tylko
ludzka. Mieszkańcy tej
miejscowości,
dniami i nocami masują
swoje porażki,
a wieczorami
wokoło rozbrzmiewa
szczekanie
psów,
cuchnie tanim, sfermentowanym piwo-winem, jest ponuro,
z tandetnym tagie na murze i
pawiem na chodniku.
Cóż, kapitalizm nie miał oferty
dla wszystkich,
transformacja mocno poturbowała
wielu, z wyjątkiem może skorumpowanej
burmistrzyni, jej
koleżków
z mafii i kogoś, kto uprawia
mazurskie igrzyska
śmierci. Znikają i giną ludzie, giną w okrutny sposób. Tak,
Żulczyk wprowadza wątek
kryminalny, a ponieważ jest mistrzem żonglowania ludzkimi
atawizmami i zacierania granic dobra i zła, napięcie
nie spada do końca.
Główny
bohater, Mikołaj
Głowacki,
to pisarz tkwiący
w niemocy
od lat. Pierwsza powieść,
ogromny sukces, została
właściwie
przećpana.
Opuścił ligę „zapowiadających
się”, trafił do kolesi na
głodzie. Brał zaliczki, a pod
piórem ciągle nic, no może oprócz rysunków Punishera. Czy
zostało mu
już
tylko gnuśnienie, spłacanie
kredytu we frankach i
bierność?
Jego żona,
Justyna, jego wybawca, jego detoks, jest
dziennikarką śledczą, ale traci pracę i chce (?) uciec przed
kochankiem. Odcięcie strumyka kasy przypieczętowuje ich
niewypłacalność
i prowadzi do Zyborka,
wprost na poddasze domu ojca
despoty, starego Głowackiego.
Poznajemy najbardziej wyrazistą
postać tej książki, właściwie detronizującą Mikołaja z bycia
głównym. Prawdziwy Punisher, Kronos zjadający synów na śniadanie.
Nie wczepił się w przeszłość, żyje tu i teraz. Ma powody.
Tymczasem dla synów wczoraj nie
jest
tylko mglistymi wspomnieniem,
ale żyje
i intensywnie oddycha. Wczoraj to
determinanta ich dziś.
Czy
to niebezpieczna książka? Tak. Czy
się
zachwycam? Zawsze stylistyką,
nieoczywistą. Zawsze
autentycznością
i
plastyką
języka.
Zawsze krwistym stylem i
zabawą
ludzkimi atawizmami. Zawsze pieczołowitością
w konstruowaniu
postaci. Co mnie razi? Rozmiar.
Tendencje do przegadywania i bujania się wokół tych samych
tematów. Nuda, dres, długi, zazdrość to staje się momentami
naprawdę uciążliwe i nic tu nie
poradzą oryginalne metafory. A
przecież podążamy za tą fantastyczną stylistyką zupełnie w
ciemno, chcemy iść tam gdzie nie będzie pięknie. Parafrazując
Justynę, na jedną stronę tekstu, kiedy kocham pisanie Żulczyka
miłością bezwarunkową, przypada … kilka, kiedy chciałabym, aby
… się streszczał.
Jakub
Żulczyk „Wzgórze psów”, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2017
Dla mnie za mocny temat. Z pewnością do refleksji, a ja szukam bardziej relaksu. Może kiedyś się zdecyduję.
OdpowiedzUsuń