Pages

czwartek, 6 lutego 2020

Dwie kobiety. Styczeń 2020



Gdzieś tak pod koniec pierwszego miesiąca tego roku ... marzę, by się 2020 skończył. Zrolował następne jedenaście, ustąpił miejsca dalszej przyszłości, która podobno pachnie nadzieją wyraźniej. Siedzę sobie w podkrakowskiej dziupli, no i czytam. Ile przeczytałaś już książek? Nie czuję się winna. Trzy. Chude, to jest poniżej dwustu pięćdziesięciu stron. Wybieram sobie dość kapryśnie i nie uczestniczę w wyzwaniach. Bo tak. Poniżej podaję dwa tytuły.

Ananda Devi „Ewa ze swych zgliszcz”, przekład Krzysztof Jarosz, Wydawnictwo w podwórku 2019


Książkę dostałam od Wydawnictwa niespodziewanie jeszcze przed świętami. Bardzo się ucieszyłam, nie śmiałam prosić. Anandę Devi poznałam w zeszłym roku nosiła zielone sari, opowiadała poetycko o okrucieństwie. Wróciła w objęciach skromnej, zimnej okładki. „Kraj przywdziewa suknię błękitnego nieba, żeby łatwiej ich uwieść. Spomiędzy jego ud unosi się zapach morza.” Zaczęłam od opracowania Krzysztofa Jarosza. Może to wejście tylnymi drzwiami, omówienia, wiadomo, nadają ton myślom czytelnika, ale  dla mnie tak oddalonej od zrozumienia Mauritiusa, niezbędne. Głos tłumacza pozwala zrozumieć głębiej głos pisarki i jej miejsce w frankofońskiej społeczności. Ananda Devi lubi przemilczeć, wierzy bowiem w erudycję czytelników i powszechność pewnej wiedzy. Troumaron, miejscowość pogorzelisko, zdmuchnięte przez kryzys ekonomiczny i kolejne fale migracji. W nim Ewa, w strukturze zamiennych monologów czterech nastoletnich głosów: własnym, Sada, Clélio i Savity. Obraz raju utraconego na rzecz rozczarowania, rezygnacji, alkoholu, przemocy i upadłych autorytetów. Obraz jednolitej pulpy, gdzie nikt nie ma siły się odróżniać, gdzie młodzi dzierżą władzę wśród rozgoryczenia, a Ewa żyje w znieczuleniu i upodleniu, wierząc, że oddając swe ciało innym, dostaje władzę.
Czytając Devi wyłapuję smaczki: „krwawiące pytaniami ściany”, „dzielnicę ujawniającą rewers czyjegoś milczenia”, „błotniste powietrze”. Wyrwane z kontekstu może brzmią banalnie, ale w tekście wybuchają czymś wyśmienitym, dającym zmysłowe obrazy. Powieść tak drastyczna i brudna, jednocześnie tak poetycka. Ananda Devi znowu na pograniczu prozy i poezji. W zdaniach pojedynczych, rzadko złożonych.

Edina Szvoren ”Nie ma i lepiej, żeby nie było”, przekład Anna Butrym, Książkowe Klimaty 2019


Książka wpisuje się w nurt zwany przez mnie prozą momentu: uchwycone sprawy drobne, wspomnienia, chwile międzyludzkie, które zaważają na relacjach, ryją się w pamięci, nanoszą kamienia milowe życiorysów. Grzebanie w masie kasztanowej, kanarkowe wsuwki, rozchwiane meble, odprowadzanie do szkoły. Wszystko jest świetnie, bardzo lubię. Tu nie do końca się udało. Tej książki nie warto czytać od początku. Od środka, od końca lepiej, a tytułowe ostatnie. Tak bym przetasowała zbiór opowiadań węgierskiej pisarki. Mamy tu historie smutne i depresyjne, momentami nudne, momentami fantastycznie napisane. Całość tworzy dwanaście opowiadań, luźno ze sobą połączonych nostalgią, zmęczeniem, depresją. Bohaterowie, pogubieni w labiryncie życia, szukają drogi wyjścia. Duszna atmosfera. Nie ma w tych historiach wielkich wydarzeń, komplikacji, ani punktów zwrotnych. Czasem zupełnie nie ma prądu, choć widać włożony wysiłek. Bohaterowie od nastolatków, małych dziewczynek, matek, żon, aż po milczących ojców. Autorka koncentruje się nad rodziną i wypaczonymi relacjami, jakbyśmy się znaleźli wśród piękna i agonii. Momentami można wzdychać na kunsztem pisarskim Ediny Szvoren. Momentami musimy przekopać, masochistycznie wręcz, to pole ręcznie w znoju i trudzie, dla kilku perełek warto.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz