Lars Saabye Christensen
nie ma raczej dylematów Kaśki Nosowskiej. Nie musi czekać na muchę, aby ją
zabić i z braku innej [lepszej] inspiracji to opisać. W „Śladach miasta”
pierwszej części trylogii pisze, podobnie jak w „Półbracie” o sprawach zwykłych,
o tym jak Oslo, a właściwie jego dzielnica Fagerborg budzi się do życia po
wojnie. O tym jaka to przygoda jeździć ruchomymi schodami; o tym jak człowiek
dowiaduje się, że ma raka; że spodziewa się dziecka; odkrywa w sobie talent;
przeżywa późną miłość; instaluje pierwszy
telefon; mierzy sukienkę Diora. Norweg jest wspaniałym obserwatorem, łowi
momenty, zdaje reporterską relację z życia różnych przedmiotów będących nośnikiem
czasu i wspomnień. Mnóstwo detali, małych dramatów ludzkich schowanych w
codziennych mikroświatach. Teksty Norwega zakotwiczone w tradycji wspaniałych powieściopisarzy,
opatrzone niezwykłą wrażliwością [delikatnością] językową, do której lgnę jak
ćma do ognia.
„Na Cmentarzu
Zachodnim pada śnieg. Ślady pani Vik wkrótce zlewają się z tłem. Każdy jej krok
jest pierwszy. Tak tu cicho. Przez to tęsknota staje się jeszcze większa.”
Nie ma tutaj jednak
tłumów: rodzina Kristoffersenów – tytułowi Maj i Ewald i ich siedmioletni syn
Jesper, sąsiadka - Pani Vik i pewien Włoch, nauczyciel gry na pianinie. Wszyscy
wspaniale autentyczni, otuleni emocjami tak bliskimi, tak prostymi. Poznajmy bohaterów
dzięki ich myślom, refleksjom oraz interakcjom z innymi osobami. Znowu [wracam
myślą do „Półbrata”] pojawia się bohater wyobcowany, tym razem nieco autystyczny,
mały Jesper równoważący dorosłe emocje. Jego ojciec jest specem od reklamy,
pracującym nad projektem z okazji 900-lecia Oslo. Maj zajmuje się wychowaniem
dziecka i pracuje jako skarbnik w lokalnym skrzydle Czerwonego Krzyża. Wszystko
toczy się w ciszy, monotonnym bezruchu codzienności punktowanym przez wydarzenia
nagłe i niespodziewane: kradzież perfum, nieuczciwą sprzedaż znaczków
pocztowych, diagnozę, pomyłkowo wysłane zaproszenie, utratę słuchu. Małe rzeczy
u Chistensena przybierają na sile wraz z rozwojem opowieści, akty życzliwości i
współczucia oraz małe zawirowania zmieniają losy wielu. Misterna
konstrukcja.
„Śladów na twarzy nie można z niczym pomylić. Ma już prawie czterdzieści lat. Ile tęsknoty może znieść twarzy? Jak duże odległości zdoła pomieścić zwyczajne serce? To okaleczone życie. Dni z obcym akcentem."
Pięćset stron mija gładko. Christensen wie co robi, nawet
wprowadzając suche [nudne] sprawozdania z posiedzeń oddziału Fagerborg
Norweskiego Czerwonego Krzyża na końcu każdego rozdziału. W powojennej surowości,
w tle głównej opowieści pisarz maluje bowiem historię miasta i tamtejszego
Czerwonego Krzyża, podkreślając ogromną rolę kobiet w rozwoju i sukcesie
lokalnych społeczności. Miasto jest tutaj jak muszla rezonująca ludzkie emocje; żyje dzięki
ludziom, prześlizguje się po nich światłami i dźwiękami, oni wyznaczają jego
rytm. To be continued ...
Lars Saabye Christensen „Ślady miasta. Ewald i Maj”,
tłumaczenie: Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020
Ooo, książka brzmi ciekawie! A jeśli gładko i szybko się czyta, to już w ogóle.
OdpowiedzUsuń