Tak. Najpierw zaskoczenie
i zaintrygowanie, bo zaczynam od krótkich, półstronicowych sekcji. Czasem jednego
zdania, cytatu. Ten częściowy „pustostron” napędza czytanie bardziej niż wypełniona
treścią przestrzeń. Żadnych rozdziałów, żadnej numeracji ani podziałów. Jak w
filmie, krótkie, energiczne ujęcia. Stylistytycznie opowieść jest chłodna, szwedzki
dystans i tajemnica. Płynę.
Poznaję Emmę, singielkę
szukającą pracy w wydawnictwie. Trafiam w świat [doskonale znany], świat oszklonych
biurowców [życie na widoku], kart wejściowych, przerw na lunch, procedur, wyspy
biurek, ściśle określone zadania, zapach i mnogość rodzajów kawy. Praca
tymczasowa, wakacyjna, umowy próbne, umowy zlecenie, freelancerzy. To wszytko
kręci główną bohaterkę, praca ją definiuje, chce się gdzieś [gdziekolwiek]
wpasować, nawet podrasowując swoje CV. Jest ambitna, nie zbija bąków, nie
ciupie pasjansów, haruje bez wytchnienia, typowy pracoholik. Życie Emmy to myślowa
monotonia, w którą wkraczamy dość szybko. „Nie pijam kawy w domu. Nie jem w
domu. Praca mnie karmi”. Nie ważne jest dla niej w jakim wydawnictwie
pracuje, co wydaje, chce piąć się po drabinie promocji i rozkoszować umową na
czas „nieokreślony”. Emma cierpi na wieczne poczucie tymczasowości, tak silnie
i toksycznie związana jest z pracą, że nie ma [zna] innego życia. Bez firmowej dyktatury
traci rytm w życiu. Znajomości w biurze, nie wychodzą poza krąg koleżeństwa,
może romansu, choć bardziej próby odniesienia się do kogoś. Frasse, Hani, Sara,
Billy to emblematy, postaci w relacji, której trzonem jest praca. Jedni umierają,
znikają nagle, ale nie budzi to zainteresowania ani bohaterów, ani samej
autorki. Zaprzeczanie i wypieranie. Emma usilnie wypełnienia pustkę, która
istnieje, kiedy niechcący przekroczy się tajemniczą linię i wyjdzie poza świat
korporacji. Poza linią nie ma życia, nie ma przeszłości, nie ma ludzi, nie ma
powietrza, panuje chaos i bałagan.
Nie. Nie porwała
mnie ta historia, nie przekonała. To był spacer po płytkiej wodzie. Autorka nie
pogłębiła tematu, nie weszła pod skórę swojej bohaterki. Obserwowałam klaustrofobiczny
obrazek, momentami sztampowy, statycznie-tragiczny z elementami absurdu, być
może zwodniczo znajomy, ale nudny. Obraz korposzczura jakich wiele. Książka posępna,
pełna odrętwienia i monotonii. Tytułowa linia mogła być murem rozdzielającym
wiele światów, może studium pracy jako ideologii, albo sadystycznej religii? Nie
wiem czy jest to moralitet, czy manual mający na celu ostrzeżenie jak na slajdzie: Dos and Don’ts. Adaptacja okładki według Tomka Majewskiego mistrzowska.
Elise Karlsson “Linia”, tłumaczenie: Dominika Górecka Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2020
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz