„Dlaczego Arturo Pérez-Reverte mieszka w Lidlu?”
Marcin mnie
zaskoczył. Nie sądziłam, że wie jakich autorów książek lubię. Chodzi o
konkretne nazwiska, a do nazwiska głowy nie ma. Owszem za każdym razem kiedy coś
czytam, robię mu wykład, streszczam, rzucam nazwami, porównuję albo jęczę, że
nie dam rady przez coś przebrnąć. Znosi to dzielnie i wykazuje zainteresowanie,
a mój Marcin molem książkowym nie jest. Gdyby go spytać, co ostatnio czytał
powiedziałby, że „Franklina – walentynki”
naszemu trzylatkowi. Fakt, że zapamiętał czym się zachwycam, przyprawił mnie o zawrót głowy. „Hej
jestem w Lidlu (!!!) i mają tu Nesbø (!!!). Chcesz?”. „Oczywiście, że
chcę!” – krzyczę do słuchawki ekstatycznie, nie wiem, co zachwyca bardziej: fakt,
że zapamiętał, czy to, że kolejny tomik, w dobrej cenie trafi na półkę. Za
chwilę dociera do mnie: „W Lidlu?”
Owszem, owszem moi drodzy – książki w marketach. Rozkładają się na półkach, w
dziale między zabawkami, a gazetami, tuż obok ciętych kwiatów i promocyjnych
płynów do płukania tkanin.
Te akurat mają szczęście, bo inne leżą w wielkich
koszach, które penetrują, głodni dobrej okazji, klienci. Rzucają, poszukują,
kopią, skanują. Książki piętrzą się tam jedna na drugiej, ściśnięte, pomięte,
podarte, ale co tam. Mnie to oburza. Nie ma w tym żadnej misji. Puszkin obok śmietany i pomidorów? Nie,
ten akurat się nie załapał, cóż za ulga. Co można w tych koszach znaleźć? Są
nowości … z lat poprzednich, literatura popularna głównie, albumy, książki dla
dzieci. Szału nie ma. Nie chcę uprawiać taniej hipokryzji. Teraz rządzi cena, złowieszczy
kryzys, VAT na książki większy, czytelnictwo słabe. Każdy szuka opcji, a „9.99 zł czy 19.99 zł” przyciąga jak
magnes. Można by się cieszyć, ludzie kupują książki. Sama pokuszę się czasami o
taką cenową „okazję”. Nic w tym złego. O jedno się tylko modlę, oby księgarnie
nie zamieniły się w masówkę. Wiem, to pobożne życzenie, bo taki trend już jest,
ale dla mnie wizyta w księgarni to przyjemność i relaks. Regały pięknie wyeksponowanych
książek. Nowości, bestsellery, działy tematyczne. Można przysiąść na kanapie,
czy dywanie ze stosikiem do przejrzenia i wybrania tego, za co za chwile
zapłaci nasza karta. Można napić się kawy i herbaty, znaleźć kawałek cichego miejsca.
Zaszyć się. Nie spieszyć. Pobyć z książkami i innymi molami książkowymi.
Źródło |
Przeraża mnie masówka.
Księgarnie są likwidowane. Zmartwiło mnie zamknięcie empiku na Rynku Głównym w Krakowie
i otworzenie tam Zary(!). Z dwojga złego wolę giganta rynku księgarskiego. Empik
to oddzielny temat, bo jak to sieciówka, odrzuca mnie swoją agresywną promocją.
Myślę, że wybieramy go głównie ze względu na wygodę: jest „na każdym rogu”, ma relatywnie
duży wybór i oczywiście niską cenę. Ah! Ta cena. Klucz do wszystkiego. Ale o
gigancie krążą nieprzyjemne plotki: o spięciach z wydawcami, o niepłaceniu
terminowo. Podobnie ma się sprawa z Matrasem. „Czarny PR” przykleił się do
sieciówek. To, co mnie osobiście do nich zniechęca, to fakt, że na półkach są głównie
książki promowane, jeśli to czego szukamy nie jest bestsellerem, lub nie
zostało wydane przez duże wydawnictwo, to możemy z góry założyć, że tego nie znajdziemy.
Serwowanie papki,
wmawianie, że coś jest dobrze napisane, że to wielka literatura - "Zmień swoje życie z Ewą Chodakowską" albo "Pięćdziesiąt twarzy Greya". No i te artykuły gospodarstwa domowego?! O co chodzi?
Żenada, a może desperacja?
A co się dzieje z
niezależnymi księgarniami? Gdzie są? Zlikwidowano Hetmańską. No tak, przejął ją
Matras, książki tam nadal będą, ale Hetmańska miała charakter. Mieściła się w kamienicy Kromerowskiej i działała tam od 1610
roku, najstarsza w Europie. To kawał historii. Małe księgarnie są przytulne, pracują
w nich ludzie, którzy faktycznie znają się na książkach, można z nimi godzinami
rozmawiać, kiedy pytasz o Eco, nie prowadza cię do działu poświęconego ekologii.
Księgarze entuzjaści, z pasji, wiedzą, co mają na półkach, bez szperania w
komputerze. Bookiniści. Można zamówić książkę, można dostać zniżki, karty
klienta, ale atmosfera jest nie do podrobienia. Od wejścia uderza nas zapach
druku, zapisanych kartek. Wyczytałam ostatnio w „Polityce”, że w Polsce działa
1850 księgarń, ale ciągu ostatnich pięciu miesięcy ta liczba zmniejszyła się o
30%. Ciągle się łudzę, że człowiek zacznie
szukać jakości.
W Krakowie mam
kilka ulubionych miejsc kameralnych i sprawdzonych.
"Massolit Books & Café" (ul. Felicjanek 4). Anglojęzyczna. Kilka sal, zapełnionych książkami, od podłogi po sufit. Parkiet przyjemnie skrzypi. Można wymykać się do kolejnych pomieszczeń i po prostu zagubić się w książkach.
"Massolit Books & Café" (ul. Felicjanek 4). Anglojęzyczna. Kilka sal, zapełnionych książkami, od podłogi po sufit. Parkiet przyjemnie skrzypi. Można wymykać się do kolejnych pomieszczeń i po prostu zagubić się w książkach.
„Księgarnia
Pod Globusem” (Długa 1, róg Basztowej) jak mówi hasło reklamowe ”książek od zatrzęsienia”. Sklep mieści się
na parterze wczesnomodernistycznego „Domu pod Globusem”. Stylowo. Klimatycznie.
Metalowy globus zna każdy krakowianin i niezmiennie kojarzy się on właśnie z księgarnią.
Sprzedają i organizują także panele dyskusyjne o wybranych książkach - tematyka
szeroka „od węgierskich polityków, przez modę, po podróże na
Syberię”.
„Czuły Barbarzyńca” (Powiśle 1).
Lubię to miejsce w samym sercu Krakowa, tuż przy Wawelu. Duża powierzchnia, przestrzeń, lekko industrialny wystrój, a teraz mają nawet meble i lampiony
robione z nakrętek do butelek. Wysokie regały, zapełnione książkami. Pojedyncze
egzemplarze ułożone tematycznie, starannie wybrane. Można przebierać, w zupełnie
niewymuszony sposób. Jest tez ciekawy wybór literatury polskiej w tłumaczeniu
na inne języki. Księgarnia organizuje także spotkania autorskie i niedzielne
czytanie dla dzieci.
Oczywiście "Centrum Taniej Książki", na Grodzkiej (to na Brackiej zniknęło). Można totalnie szperać, wybadywać perełki z dawno wyczerpanych nakładów.
Oczywiście "Centrum Taniej Książki", na Grodzkiej (to na Brackiej zniknęło). Można totalnie szperać, wybadywać perełki z dawno wyczerpanych nakładów.
Na Kazimierzu,
niedaleko Wisły, na Mostowej, przycupnęło niezależne wydawnictwo i księgarnia „Lokator”,
a na Zwierzynieckiej 17 „House of albums”. Ta ostatnia to
niszowy obiekt, znajdziecie tam szeroki wybór albumów, ale także książek
artystycznych i wydawnictw festiwalowych.
"Główna Księgarnia Naukowa" (Podwale 6) mam tylko jedno skojarzenie z tą księgarnia – wspaniały wybór. Poszukiwacze unikatów z działu literatura humanistyczna, to adres dla was!.
"Główna Księgarnia Naukowa" (Podwale 6) mam tylko jedno skojarzenie z tą księgarnia – wspaniały wybór. Poszukiwacze unikatów z działu literatura humanistyczna, to adres dla was!.
I moje ostatnie
odkrycie, nie w Krakowie, a w Rabce! „Między słowami”. Wspaniały dział dla
dzieci, byłam autentycznie oszołomiono jak wiele skarbów udało się tam zakupić.
Panie parzą mocną kawę, organizują filmowy klub dyskusyjny, zajęcia dla dzieci.
Latem przyciąga piękne, ukwiecone patio z wygodnymi fotelami.
W życiu jestem raczej
realistką, ale jeśli chodzi o księgarnie chciałabym, aby ten segment rynku
zaczął iść w kierunku jakości. Naiwny optymizm? Przyjemnie byłoby, gdyby przedsięwzięcia niszowe nie
gościły tylko w świadomości osób zainteresowanych. Nie chcę, żeby kupowanie książki było mechaniczne
i cyniczne. „Hej, kup ziemniaki, a ja
zajrzę do kosza z nowościami, może jest Springer na promocji.”
5 komentarze
Znałam niektóre z tych miejsc, ale nie wszystkie, pewnie zajrzę do tych nowych, dzięki :) Lubię usiąść przy aromatycznej kawie lub herbacie i zatopić się w lekturze, ma to swój klimat, niestety coraz częściej brak czasu :) Ale nie zgodzę się, że w Empiku znajdziemy jedynie bestsellery :) Ja także tam znalazłam wiele niedrogich perełek sprzed lat, które czytuję dopiero w łóżku, po całym dniu w biegu :)
OdpowiedzUsuńMnie sie udało wykopac to i owo, ale tylko na empik.com.
UsuńCentrum Taniej Książki odwiedzam za każdym razem, gdy jestem w Krakowie. Kilka reklamówek książek już stamtąd przywiozłam. ;)
OdpowiedzUsuńA co do marketów, to już nieraz zdarzyło mi się coś stamtąd przynosić. Lidla, Real, Tesco, Auchan. Najczęściej z Biedronki. ;)
No cóż, tak działa rynek, możemy biadolić, ale tego nie zmienimy, zwłaszcza, że ludzie czytają coraz mniej, a książki są coraz droższe. Pokażcie mi takiego idealistę, który zapłaci drożej za to, że kupuje nie w sieciówce. Chyba, że ma nadmiar pieniędzy. To, że w małych księgarniach pracują pasjonaci wydaje mi się mitem. Ja sama nie kupuję w małych księgarniach, w ogóle zresztą nie kupuję w księgarniach stacjonarnych. Żeby była jakość, muszą być ludzie, którzy tej jakości szukają, których na nią stać, a w Polsce, gdzie społeczeństwo jest ciągle na dorobku i w tym dorobku kultura jest na szarym końcu - raczej nie należy się tego spodziewać.
OdpowiedzUsuńJak powiedzial kiedys pan taksowkarz z Warszawy biorac stowe za przejechane 5 kilometrow: taki jest life. I niestety taki jest life. Ksiazki w sieciowkach, gwozdzie w Leroy zamiast w sklepie za rogiem, pocztowke w Galerii a nie w kiosku. Zachlysnelismy sie mysle sieciowkami i galeriami i trudni jest teraz to odwrocic. W moich rodzinnych stronach zamkneli bardzo stara ksiegarnie na rynku (z jak mowisz pasjonatami, ktorzy potrafili opowiadac o ksiazkach i wychodzilas z zapasem cudnych ksiazek o ktorych istnieniu nie mialas pojecia), dlatego, ze w krajobrazie rynku powinny byc ogrodki piwne a nie ksiegarnia... no comments
OdpowiedzUsuń