„Po trochu” Weronika Gogola
„Mało
kto wie, że ja zapamiętuję wszystko. Ale ja naprawdę pamiętam o
wszystkim. Może kiedyś gdzieś to zapiszę, na wypadek jakby na
starość zaczęło mi wietrzeć z głowy. Jeśli dożyję starości.
Może nawet nie dożyję studiów? Różnie może być.”
Tak mówi mała Weronika, mieszkanka małopolskich
Olszyn, narratorka debiutanckiej książki Gogoli
„Po trochu”.
Funduje
nam spacer
po krainie dzieciństwa nie trzymając
się żadnych dat, ani chronologii, podążając
za intuicją bajarza. Pamięć
jako
katalog
biblioteczny, skompletowane fiszki wydarzeń bez lat.
Przywoływacze
nawiedzające
nas pod wypływem zapachu, smaku, brzmienia, skojarzenia. Jajko
niespodzianka - pożar Gieesu, kogel-mogel – mama, plastelina –
kupa w szpitalu. Historia
dziadka Lemoniady i jego tajemniczego zeszytu, winko
z dymionka, Kasiorowe
kury, kąpiel
w pokrzywach,
czy przyjaźń z Sieją. Prawie
idylliczna kraina wiecznej
niewinności. Zazwyczaj zapisy
dzieciństwa i młodości, lata później zmieniają
się w mieszankę
opowieści lirycznych i wspomnień zdeformowanych, po
liposukcji, mało oczywistych, czasem niepewnych.
Tymczasem
ta książka
nie jest układanką z gotowych elementów, punktowcem
z wielkiej płyty, zbiorem pomników i kreacji lat 90-tych.
Cappuccino w proszku, duraleks, jajka niespodzianki, Bravo, Phil
Colins z walkmana.
Spacer
po Olszynach z kiedyś, nie jest wywoływaniem duchów, raczej
opowiadaniem
ludzi,
którzy byli, czasem
trochę
wymyśleni, trochę dopowiedzeni,
czasem zaklęci w przedmiotach.
W
powieści
Gogoli
wiata nas pieśń żałobna, która śpiewana będzie w każdym
rozdziale, co
najmniej raz. Bim bam. Bim bam. Koleje
losu, przeszywające
nieuchronnie delikatność niewinności. W
każdym rozdziale kogoś żegnamy - Gogolowi mężczyźni żyją
tylko do 50-tki.
„Bo
tak już jest, że jak się człowiek boi albo nie rozumie, albo po
prostu, kiedy jest mu smutno, to potrzebuje coś słodkiego na język
i dużo snu. Dużo snu, żeby nie było tego, co jest naprawdę.”
Boże,
jaka to piękna książka. Napisana
językiem bezpretensjonalnym i z humorem. Każdy z nas ma w sobie tę
opowieść, swoje babcie Fredzie, swoje wyprawy na porzeczki, swoje
zapachy skoszonej trawy, swoje szczepione jabłonki, sionki pachnące
stęchlizną, swoje strachy kryjące się w ciemności. I
przede wszystkim te historie wyrosłe wraz z ludźmi, którzy byli, którzy są, którzy nas zlepili. Urywa duszę.
0 komentarze